piątek, 25 grudnia 2015

Święta 2015: Quatuor Coloribus - Czerwony.

„Quatuor Coloribus” (z łacińskiego „Cztery Kolory”) seria czterech świątecznych miniaturek mojego autorstwa. Następne części wstawione będą 26 grudnia oraz 27 grudnia o godzinie 11. Pozostaje mi więc zaprosić Was na część drugą.



Kolor czerwony.
Czerwień to krew.Czerwień to rozpacz i gniew.

Wściekłość rozrywała jego duszę, krew gotowała się w jego żyłach. Oddychał ciężko, jak gdyby cała złość, niczym kamień spadła na jego klatkę piersiową. Po czole spływały krople potu, ale nie przejął się tym. Odgarnął jedynie siwo-słomiany kosmyk włosów, który zaplątał się gdzieś na jego pooranym zmarszczkami czole.
Wyczerpany targającymi nim emocjami, opadł na stare, zakurzone krzesło, które cicho skrzypnęło pod jego ciężarem. Pod powiekami zapiekły, go łzy, ale przełknął je z ogromnym trudem.
Nie. Nie, nie, nie! To nie może być prawda. Nie. Przecież uważali. Zawsze byli ostrożni. Za każdym razem był czujny; gdy ona zatracała się w jego pocałunkach, on zawsze czuwał i uważał. Był pewien, że nie zawinił. Nie mógł pozwolić sobie na pomyłkę, na choćby najmniejszy błąd. A jednak! Jednak zawiódł ją, jej rodziców, a przede wszystkim zawiódł siebie.
Stało się. Dora była w ciąży! Była z nim w ciąży z mężczyzną z marginesu społeczeństwa, z bestią, potworem, wilkołakiem. Kimś, kto nawet nie będzie w stanie zapewnić swojej rodzinie stabilności finansowej.
Nie powinien był wkraczać do jej życia. Zaślepiła go miłość. Dureń. Idiota. Zakochany kretyn.
- TO SIĘ NIE DZIEJE! – Krzyknął zrozpaczony, gwałtownie wstając z krzesła. Kopnął je z całej siły, a niewinny mebel zatoczył w powietrzu łuk i roztrzaskał się na przeciwległej ścianie.
Upadł na kolana, łapiąc się za głowę. Zakrył oczy. Oddech miał przyśpieszony jak po kilkukilometrowym biegu.
- To… to się nie dzieje… to jakiś koszmar…
Jego ciałem targały dreszcze przerażenia, smutku i bezsilności. Być może skazał właśnie Dorę na wyrok śmierci. Jego dziecko będzie napiętnowane, od początku swojego życia. Nie, nie, nie – powtarzał w myślach niczym mantrę, nie potrafiąc przyjąć do wiadomości tego, że zostanie ojcem. A nawet jeśli, jakimś cudem Dora przeżyje ciąże, jeśli dziecko będzie zdrowe – jak ono będzie mogło żyć z ojcem wilkołakiem? Rówieśnicy mu tego nie odpuszczą, na każdym kroku i tak będzie wytykane palcami!
Jeszcze raz wracał do tej sceny, która zaledwie kilka godzin wcześniej rozegrała się w salonie jego domu. Wracał do tej chwili, jakby próbując doszukać się drugiego dna. Czegoś, co dałoby mu nadzieję. Absurdalnie liczył, że Dora żartowała, jednak wiedział, że nie ma na to najmniejszych szans. Ale to nie mogła być prawda!
Dora płakała. Ze szczęścia, ale także ze strachu. Bała się mu powiedzieć o ciąży. Gryzło go także to, że Dora się go bała!
- Remus, proszę – słyszał jej głos. Dudnił w jego głowie niczym echo w studni bez dna – Poradzimy sobie. Zobaczysz. To nie twoja wina, to nie nasza wina. Stało się. Czasem tak bywa – mówiła drżącym głosem, spoglądając na niego z iskrami nadziei w oczach.
- Mylisz się. To moja wina… - wyszeptał wtedy, spoglądając w jej twarz. Chciał ją przytulić, ale nienawidził się w tamtym momencie tak bardzo, że gdyby nie bał się zostawić jej samej, od razu cisnąłby w siebie śmiertelną klątwą.
- Nie twoja! Nic nie jest jeszcze przesądzone. Błagam…
- Nie. Wybacz mi. – powiedział chłodno i wstał z kanapy. Zmierzył się z żoną wzrokiem. Wyglądała jak niewinne dziecko. Oczy miała wystraszone, ale gdzieś pod tym wszystkim kryło się szczęście. Nadludzką siłą powstrzymywał się, żeby nie porwać jej w ramiona. Wziąć ją w objęcia i chronić przede wszystkim, co złe.
Chciał chronić ją przed złem, a skazał ją na związek z samym sobą.
DUREŃ.
Klęczał na zimnej podłodze domu, który lata świetności już dawno miał za sobą. Prawdę powiedziawszy, nawet nie wiedział, gdzie się znajduje. Wybiegł z domu, trzaskając drzwiami i aportował się z początku do Dziurawego Kotła, ale gdy nie mógł już więcej pić - przeniósł się do starego, opuszczonego domu, na skraju Londynu.
Klęczał i zastanawiał się, co powinien teraz zrobić. Wrócić do niej? Co mu pozostało? Czy Dora zechce go jeszcze zobaczyć? Zostawił ją samą. Ale skoro skazał ją na cierpienie, nie może jej zostawić z tym osamotnionej. Przejdą przez to razem.
Na dobre i złe. W zdrowiu i chorobie. Przejdą przez to razem. Koniec z użalaniem się nad sobą. Będzie silny – dla Dory i dla jego dziecka. Musza się z tym zmierzyć. Razem będzie im łatwiej przetrwać. Dopóki mają siebie, nic im nie grozi.

8 komentarzy:

  1. I to już? Czemu to tak szybko się skończyło?
    Trochę chaotyczna ta miniaturka. Chociaż z drugiej strony przy takich emocjach chaotyczność jest wręcz wskazana.
    Bardzo lubię ten moment. Moment, w którym Remus przechodzi z załamania ciążą Tonks w to zaparcie, że będzie z nią mimo wszystko. Świetnie to opisałaś tylko za krótko.
    Pozdrawiam i czekam na ciąg dalszy (chociaż trochę zaczynam się bać tego, jak zakończysz ten świąteczny cykl)
    PS. Zapraszam do mnie na nowy rozdział

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję! Na swoja obronę co do długości - bałam się przegiąć. Wiadomo, jak to jest z opisywaniem uczuć - zbyt mało pozostawia niedosyt, zbyt dużo zaczyna nużyć. Bałam się przegiąć i sprawić, że miniaturka zaczynałaby być nudna. Postawiłam więc na krótszą część.

      Wczoraj nie miałam czasu, ale obiecuję, że już siadam i nadrabiam. Buziaki! :)

      Usuń
  2. Akurat tego się nie spodziewałam odkryć pod tym kolorem. Świetnie oddane myśli Remusa. On zawsze twierdzi, że jest niby gorszy od innych. Ładne zakończenie. Miłość wszystko przetrzyma. Dobrze, że Lupin o tym wie i nie zostawi Dory samej, że przejdą przez to razem. Nie mogę się doczekać części czarnej. Co do niej mam chyba trafną teorię. No cóż, przekonam się jutro.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję! Zgadzam się z tobą - w miłości tkwi potęga i razem można przetrzymać wszystko ♥

      Usuń
  3. Genialnie opisałaś to co czuł Remus. Nie mogę się doczekać następnych miniaturek 😊

    OdpowiedzUsuń
  4. Eeej, to już było króciutkie, moje serce naprawdę zaczyna wyć. Lucy, be Lucy ;-;
    Co jednak mi się tutaj podoba? Najpierw wprowadzasz czytelnika w napięcie. A nóż stało się coś Dorze? A nóż zmieniłaś trochę fabułę? Myślę - nie ma bata, Lucy by tego nie zrobiła. Prawda?
    Bardzo mi się to podobało, ale będę pomstować i lać po półkulach magdeburskich za takie krótkie mini-mini ;-;
    Lecę czytać kolejne i - cholibka - cóż na pocznę?

    OdpowiedzUsuń