sobota, 19 marca 2016

Rozdział XIII - King's Cross

Tonks tego dnia obudziła się w znakomitym humorze. Otworzyła oczy i czym prędzej wyskoczyła z łóżka. Odsłoniła zasłony w oknie. Słońce przyjemnie zaczęło przygrzewać jej twarz. Otworzyła okno na całą szerokość i nawet nieprzyjemne skrzypienie nie odciągnęło jej uwagi od pięknego krajobrazu rozpościerającego się za oknem.
No, może nie tak pięknego jakby sobie marzyła, ale nie było źle. Przyglądała się wąskim, jak na razie, pustym uliczkom i pojedynczym drzewom posadzonym wzdłuż ulicy. Naprzeciw jej okna znajdowała się kolejna kamienica, troszkę bardziej zaniedbana niż budynek, w którym mieszkała Tonks.
Usiadła na parapecie i wzięła głęboki oddech. Siedziała tak dłuższą chwilę, pogrążona w myślach. Machała nogami jak małe dziecko, marząc o kolejnym spotkaniu z Ianem. Ach, jak cudowne to marzenia były!
Z lekkim żalem zsunęła się z parapetu i na bosaka podbiegła do szafy. Otworzyła ją i zamyśliła się.
Bycie metamorfomagiem wiązało się między innymi z tym, że w szafie Tonks można było znaleźć ubrania pasujące na każdego człowieka, niezależnie od wieku czy sylwetki. Spodnie, dresy, spódniczki, chustki, chusteczki, bandany.
Wyciągnęła brzydki, purpurowy kapelusz, długą grafitową spódnicę i sweter w tym samym kolorze.
Gdy wybrała już ubrania, skierowała się do małej, przytulnej łazienki. Wzięła szybki prysznic i opatulona ręcznikiem stanęła przy lustrze.
Spojrzała na swoje odbicie i uśmiechnęła się do niego. Różowe strąki włosów oplatały całą jej młodą i piękną twarz. Zacisnęła powieki i skoncentrowała się na delikatnym wydłużeniu swojego nosa. Zamieniła również swoje ukochane włosy na siwe loki. Dodała sobie również wieku znacznymi zmarszczkami rozmieszczonymi na czole, w kącikach ust i oczu.
Gdy zakończyła swoją przemianę, chwyciła się zadowolona w biodrach i obejrzała dokładnie swoje dzieło.
- No – rzekła sama do siebie. – Możemy ruszać!

Stała na rogu ulicy, niedaleko Grimmuald Place. Jej humor lekko się pogorszył, gdy słońce schowało się za chmurami, a ona uświadomiła sobie, jak wiele pracy ją czeka. Mimo wszystko starała się nie tracić entuzjazmu i uśmiechała się szeroko, pogrążona w myślach o nie kim innym jak Ianie. Ostatni zbyt często chodziła z głową w chmurach, ale nie odczuwała tego nawet tak bardzo. Wystarczy, że wyobraziła sobie silne ramiona mężczyzny oplatające ją w pasie… I mogła odpłynąć. Na długi, długi czas.
- Siema, Harry! – powiedziała, gdy ujrzała młodzieńca idącego z rudowłosą kobietą. Ku jej ogromnemu zdziwieniu, obok nich, wesoło podskakiwał wielki czarny pies. Kobieta od razu domyśliła się, skąd ten kundel się wziął. – Lepiej się pośpieszmy, prawda Molly? – dodała, spoglądając na zegarek.
- Wiem, wiem – jęknęła pani Weasley wydłużając krok. Na jej twarzy widoczny był grymas niezadowolenia. – Ale Szalonooki chciał zaczekać na Strugisa… Gdyby tylko Artur mógł znów załatwić dla nas samochody z Ministerstwa… Ale Knot ostatnio nie pozwoli mu pożyczyć nic poza pustą buteleczką po atramencie… Jak mugole są w stanie wytrzymać podróżowanie bez pomocy magii? – narzekała kobieta, idąc pośpiesznie.
Tonks szła w ciszy, cichutko sobie pogwizdując. Czarny pies, dotrzymujący im kroku, szczekał radośnie i podskakiwał wokół nich. Warczał na gołębie i ścigał własny ogon, przez co Harry nie mógł powstrzymać się od śmiechu, natomiast pani Weasley zaciskała wargi ze zniecierpliwienia.
Prawie dwadzieścia minut zajęło im dotarcie pieszo na King’s Cross i przez ten czas nie wydarzyło się nic bardziej godnego wagi niż wystraszenie paru kotów przez Syriusza dla rozbawienia Harry’ego. Kiedy znaleźli się na stacji, odczekali chwilę przy barierce między peronem dziewiątym i dziesiątym, aż krawędź peronu oczyści się, po czym każde z nich po kolei przechyliło się przez barierkę i z łatwością wszyscy przedostali się na peron dziewięć i trzy czwarte, gdzie czekał Hogwart Express buchając pełną sadzy parą na peron wyładowany odjeżdżającymi uczniami i ich rodzinami.
Tonks rozglądała się z rozczuleniem w oczach. Tak wiele lat minęło od czasu, gdy ostatni raz wsiadała do tego pociągu… Tak wiele w jej życiu uległo zmianie… No, oprócz tego, że wciąż była strasznie niezdarna. I często nad wyraz dziecinna. Ale została aurorką, spełniła swoje największe marzenie młodzieńczych lat! Miała przyjaciół, własny kąt, rodzinę. Odnalazła Syriusza i zakochała się!
- Mam tylko nadzieję, że pozostali zdążą – jej rozmyślenia przerwał niespokojny głos pani Weasley. Tonks przemknęło na myśl, że ostatnio kobieta jest bardzo zestresowana i miała ochotę ją uspokoić, kiedy pani Weasley odezwała się ponownie. – Och, jak dobrze! – powiedziała z ulgą w głosie. – Jest Alastor z bagażami, patrz…
Utykając, z czapką bagażowego naciągniętą nisko na niedopasowane oczy przez bramę przeszedł Moody, pchający przed sobą wózek wyładowany ich kuframi.
- Wszystko OK – wymamrotał do pani Weasley i Tonks. – Myślę, że nikt nas nie śledził…
Kilka chwil później na peronie pojawił się pan Weasley z Ronem i Hermioną. Już prawie rozładowali wózek bagażowy Moody’ego, kiedy przybyli Fred, George i Ginny wraz z Lupinem.
- Bez problemów? – mruknął Moody.
- Bez – odparł Lupin.
- Mimo to mam zamiar złożyć raport Dumbledore’owi na temat Strugisa – powiedział Moody. – To już drugi raz w tym tygodniu, kiedy się nie pojawił. Staje się tak niesolidny jak Mundungus.
- No dobrze, uważajcie na siebie – powiedział Lupin, żegnając się ze wszystkimi. Podszedł do Harry’ego i klepnął go w ramię. – Ty też, Harry, bądź ostrożny…
- Tak, trzymaj głowę nisko i miej oczy otwarte – powiedział Alastor, potrząsając ręką Harry’ego. – I nie zapominajcie, wszyscy – ostrożnie z tym, co zapisujecie. Jeśli macie wątpliwości, nie piszcie tego w liście wcale.
- Świetnie było poznać was wszystkich – powiedziała Tonks ściskając Hermionę i Ginny. – Myślę, że niedługo zobaczymy się ponownie.
Rozległ się ostrzegawczy gwizd. Uczniowie, którzy przebywali wciąż na peronie, pośpieszyli w kierunku pociągu.
- Szybko, szybko – powiedziała pani Weasley ściskając wszystkich jednego po drugim i chwytając Harry’ego. – Piszcie… bądźcie grzeczni… Jeśli czegoś zapomnieliście, przyślemy wam… A teraz do pociągu, pośpieszcie się…
Tonks podeszła do Remusa i ucałowała go delikatnie w policzek. Lupin objął ją ramieniem i westchnął głęboko.
- Tęsknie za czasami, gdy sam byłem uczniem Hogwartu.
- Ja także – przyznała się aurorka i spojrzała na przyjaciela. Musiała zadzierać lekko głowę, żeby spojrzeć mu w oczy, ale nigdy nie czuła z tego powodu żadnego dyskomfortu. – Co tutaj robi Syriusz?
- Uparł się, że musi odprowadzić Harry’ego.
- A Dumbledore się na to zgodził?
- Nie. Znaczy… nie był ani za, ani przeciwko temu. Bardziej Szalonooki starał się wybić mu ten pomysł z głowy. Ale wiesz, jaki jest Syriusz…
- … Uparty.
- Dokładnie – powiedział z uśmiechem Lupin. – No dobra, czas się zbierać.
- Razem z Molly, wrócimy do kwatery zabrać swoje rzeczy – powiedział Artur, podchodząc do swojej żony.
- I na gacie Merlina zabierzcie stąd Łapę, zanim ktoś go rozpozna – warknął Moody, posyłając złowrogie spojrzenie w stronę czarnego psa. Syriusz jedynie szczeknął cicho i ukrył się za nogami Remusa, sapiąc ciężko i spoglądając na Moody’ego z rozbawieniem.
- Ja jeszcze muszę załatwić parę spraw na Pokątnej – powiedział Remus. – Wrócę do domu wieczorem – dodał i pochylił się, żeby pogłaskać Łapę. Syriusz zaszczekał po raz kolejny co przyprawiło o jeszcze większą irytację Moody’ego.
- Jak dziecko… - mruczał Moody. – Nawet gorzej…
- Alastorze, myślę, że chwila wolności nie zaszkodzi naszemu przyjacielowi – powiedział uspokajająco Artur, na co auror zareagował tylko pogardliwym prychnięciem.
- Za dwa dni spotykamy się w Kwaterze. Będę musiał ustalić wam dyżury. Przekażcie pozostałym – wyburczał i oddalił się, kuśtykając.
- Do zobaczenia Molly, Arturze – powiedział Remus, przytulając rudowłosą kobietę i podając dłoń Arturowi.
- Mogę iść z tobą? – zapytała Tonks, gdy tylko we dwójkę ruszyli w stronę wyjścia z peronu.
- Oczywiście – powiedział spokojnie.
- A co takiego masz do załatwienia? – dopytywała aurorka, gdy znaleźli się poza obrębem magicznego peronu. W międzyczasie wstąpili jeszcze do pobliskiego szaletu, gdzie Tonks mogła powrócić do swojej dawnej postaci. Brzydkie ubrania upchnęła w małą torebeczkę, którą przewiesiła przez ramię. Przebrała się za to w swój ulubiony czarny płaszcz i ciemne, podarte dżinsy.
- Od jakiegoś czasu zbierałem pieniądze na odremontowanie domu. Chciałem go odświeżyć, a potem może wynająć komuś… No i nie chciałbym też wiecznie siedzieć w kwaterze – odpowiedział huncwot, gdy wędrowali spokojnie ulicami Londynu.
- Masz dom? – zapytała aurorka.
- Tak – przytaknął Remus. – To dom moich rodziców. Po ich śmierci… nie wróciłem do niego – powiedział, a głos mu się załamał. Szedł chwilę w ciszy, gdy odezwał się ponownie swoim melodyjnym głosem. - Wiele lat stał pusty, ale muszę to w końcu zmienić.
- Remus… pomogę ci.
- Nie – powiedział ze śmiechem. – Dam radę. To mały dom.
- Ale i tak chciałabym ci pomóc!
- Hej, Tonks. Masz wystarczająco dużo swoich problemów. Nie będę ci zwalać na głowę jeszcze swoich – roześmiał się cicho i przytulił aurorkę do siebie.
- Mów co chcesz, ale ja i tak będę ci pomagać – zawołała i ruszyła ulicą. – Kto ostatni na pokątnej ten sklątka tylnowybuchowa!
Remus roześmiał się pełną piersią po raz kolejny i przyglądał się swojej przyjaciółce. Dopiero gdy zaczęła znikać mu z oczu, ruszył biegiem, aby ją dogonić.
Dopadł ją dopiero przy wejściu do Dziurawego Kotła. Zdyszany, porwał ją czym prędzej w ramiona. Bo chociaż był szczupły, to miał wystarczająco siły, aby pochwycić ją w pasie i unieść do góry.
- Remus, puść mnie, głupku! – zapiszczała aurorka, śmiejąc się głośno.
Lupin również zanosił się śmiechem ani myśląc postawić przyjaciółki na ziemi. Przerzucił ją przez bark z lekkim wysiłkiem. Bo pomimo drobnej postawy Tonks, to jej wierzgające nogi wcale nie ułatwiały mu zadania.
- Puszczaj!
- Ani mi się śni! – powiedział Huncwot.
- Remusku, proszę! – zawołała po raz kolejny.
- Ale obiecaj mi coś – powiedział poważniejszym tonem.
- Zależy co – odparła zadziornie.
Lupin milczał przez chwilę, a potem delikatnie postawił ją na ziemi. Złapał ją za ramiona i spojrzał jej w oczy. Nie mówił nic, tylko wpatrywał się w nią swoimi cudownymi, niebieskimi oczami.
- Obiecaj mi, że będziesz uważała na Iana.
- Co takiego? – zapytała zaskoczona.
- Po prostu obiecaj – mówił poważnie, co nie spodobało się kobiecie. Mimo wszystko kiwnęła głową.
- Obiecuję.
- W porządku. A teraz chodźmy – powiedział już normalnym tonem i razem z Tonks weszli do pubu.

Gdy Syriusz wszedł do mieszkania, ogarnął go przeraźliwy smutek. Razem z nim, do domu wkroczyli również Molly i Artur. Nie zostali jednak długo. Zabrali swoje spakowane rzeczy, pożegnali się z nim ciepło i ruszyli w stronę wyjścia.
- Syriusz, nie przejmuj się – powiedział pokrzepiająco Artur. Klepnął mężczyznę w ramię. – Masz Remusa, a z pewnością ludzie z Zakonu będą wpadać tak jak do tej pory.
- Ale dom, mimo wszystko, będzie nieznośnie spokojny, bez was, bez dzieciaków, bez Harry’ego… - westchnął i smutno się uśmiechnął.
- Nam też ich wszystkich brakuje – powiedziała Molly. – Do zobaczenia Syriuszu.
- Do zobaczenia – powiedział i zmarszczył czoło. Miał coś dodać, gdy w drzwiach dostrzegł Gabriellę. Stała, w przejściu, za Molly i Arturem i przyglądała się mu z uśmiechem.
Artur i Molly wymienili porozumiewawcze spojrzenia i pomachali na pożegnanie Syriuszowi, ale Huncwot zdawał się tego nie zauważyć. Pani Weasley przytuliła na powitanie złotowłosą dziewczynę i po chwili, wraz z Arturem, zeszli po schodach i zniknęli z pola widzenia Syriusza i Gab.
- Cześć – powiedziała blondynka, podchodząc do Huncwota. – Coś się stało? – zapytała szczerze zdziwiona miną mężczyzny.
- Skądże – powiedział, rozchmurzając się lekko. – Chodźmy, nie będziemy przecież stali w korytarzu.
- No tak, władco domu – zaśmiała się cicho i ruszyła za Blackiem. Wspięli się po schodach i dotarli do salonu.
- Czego chcesz się napić? – zapytał Huncwot, podchodząc do barku. Wyciągnął z niego dwie szklanki.
- Myślę, że piwo kremowe wystarczy.
- Nie masz ochoty na coś mocniejszego? – zapytał ponownie Black i wyciągnął dwie butelki rozgrzewającego napoju.
- Hola, Hola, Łapciu, trochę zbyt wcześnie na upijanie się, prawda? – zapytała, ale Huncwot nie odpowiedział. Usiadł obok niej i wręczył w dłonie przyjaciółki butelkę.
Siedział jednak i przyglądał się jej z lekkim uśmiechem na ustach. Po chwili wyciągnął rękę i sprawnym ruchem odgarnął jej blond kosmyki z czoła. Gabriella skwitowała to tylko szerokim uśmiechem.
- Nie tak się umawialiśmy – powiedziała po chwili, nie przestając się wpatrywać w oczy Łapy.
- Życie czasem weryfikuje plany… - powiedział Syriusz, zbliżając swoje usta do twarzy Gabrielli.
Kobieta przymknęła powieki, czekając na pocałunek. Jednak, gdy zaledwie milimetry dzieliły ich usta od siebie, Gabriella odsunęła się od Blacka czym prędzej.
- No co? – mruknął niezadowolony.
- Kiedy Remus wróci?
- Co?
- No, kiedy wróci – zapytała i przesunęła dłonią po torsie Blacka.
- Nie wiem… - mruknął. – Po co ci Remus?
- Stęskniłam się za nim – powiedziała zadziornie. – Mam dla niego sprawę.
- Jaką?
- To nasza tajemnica…
- Gab…
- No już, cicho – mruknęła i wpiła się w wargi Syriusza.

sobota, 27 lutego 2016

Rozdział XII - Zakon.

Gdy tylko pierwszy szok opuścił Lupina, wyszedł z kuchni i czym prędzej skierował się do swojego pokoju. Musiał przestać rozmyślać o tym, co usłyszał od Iana, a skoro miał do przetłumaczenia kilkanaście rozdziałów książki, była to doskonała okazja do zajęcia swoich myśli pracą.
Także zasiadł przy biurku i zaczął skrobać piórem po pergaminie. Przepisywał zdanie za zdaniem, co jakiś czas w pełnym skupieniu przekartkowując słownik francusko-angielski.
„I wtedy, spojrzała w jego piękne, brązowe oczy. Ujrzała w nich czystą namiętność..." przeczytał i skrzywił się nieznacznie. Romanse zdecydowanie nie były jego ulubionym gatunkiem i głęboko żałował, że nie ma wpływu na to, co wydawnictwo przesyła mu do tłumaczenia. Bardzo często były to francuskie gnioty, które nie sprzedawały się w ojczyźnie, więc – z nadzieją odniesienia sukcesu – wysyłane były do wydawnictwa w Anglii.
Gdy słońce zaczęło chować się za horyzontem, postanowił zakończyć na dziś pracę. Dumny z siebie, odłożył cztery, świeżo przetłumaczone rozdziały do szafki.
Przeciągnął się, czując, jak w kręgosłupie strzelają mu kości i ruszył na dół. Już na parterze słyszał podekscytowany głos pani Weasley dochodzący z kuchni.
Wszedł do pomieszczenia, a jego oczy rozszerzyły się z czystego zdziwienia. Stół zastawiony był najróżniejszymi potrawami, a w kuchni, pod sufitem zawieszony był ogromny szkarłatny transparent z napisem:

GRATULACJE
RON I HERMIONA
NOWI PREFEKCI

- Witaj, Remusie! – zaświergotała Molly, kręcąc się po kuchni.
- Dobry wieczór, Molly – odparł typowym dla niego, grzecznym tonem – Ron i Hermiona zostali prefektami?
- Tak! – powiedziała uradowana i machnęła różdżką na ogromny szklany dzban, który przeleciał koło Lupina i spoczął na stole.
- To cudowanie – odparł z uśmiechem i ruszył w stronę stołu, przy którym zajmowali już miejsca Syriusz i Kingsley.
- Cześć – przywitał się, siadając.
- Cześć – odpowiedzieli chórem mężczyźni i pogrążyli się w rozmowie.
Rozmawiali przez dłuższy czas na różne tematy – począwszy od spraw wewnątrz Zakonu i „pościgu" za Blackiem, skończywszy na luźnych anegdotkach z przeszłości. 
Minęła godzina, gdy drzwi kuchni otworzyły się, a w ich progu stanęła cała młodzież zamieszkująca Grimmauld Place.
- Pomyślałam, że możemy mieć małe przyjęcie, zamiast kolacji przy stole – oznajmiła Harry'emu, Ronowi, Hermionie, Fredowi, George'owi i Ginny – Twój ojciec i Bill już są w drodze, Ron. Wysłałam im obu sowy i są wzruszeni – dodała, promieniejąc z radości.
Fred wywrócił oczami, a Harry uważnie przyglądał się pomieszczeniu. Remus dostrzegł na jego twarzy delikatny grymas rozgoryczenia, który zniknął niemal tak szybko, jak się pojawił.
Gdy najmłodsi mieszkańcy Kwatery zajęli swoje miejsce, do komnaty wkroczył Alastor Moody.
- Och, Alastor, dobrze, że jesteś – powiedziała pogodnie pani Weasley, kiedy Szalonooki ściągnął swój podróżny płaszcz. – Ciągle zapominałam cię o coś zapytać. Czy mógłbyś zajrzeć do sekretarzyka w salonie i powiedzieć nam, co siedzi w środku? Nie chcieliśmy go otwierać, na wszelki wypadek, gdyby to było coś naprawdę paskudnego.
- Żaden kłopot, Molly...
Elektrycznie niebieskie oko Moody'ego obróciło się w górę i wpatrywało się nieruchomo przez kuchenny sufit.
- Salon... - burknął, kiedy źrenica zwęziła się. – Biurko w rogu? Tak, widzę... Tak, to bogin... Mam iść na górę i pozbyć się go, Molly?
- Nie, nie, sama to zrobię później – uśmiechnęła się pani Weasley. – Ty się napij. Mamy tu małą uroczystość, w rzeczy samej... - pokazała ręką na szkarłatny transparent. – Czwarty prefekt w rodzinie! – powiedziała czule, mierzwiąc przy tym włosy Rona.
- Prefekt, co? – mruknął Moody. Jego normalne oko spoglądało na Rona, magiczne natomiast spoczęło najpierw na Harrym, następnie zatrzymało się na Remusie i Syriuszu. – Cóż, gratulacje – powiedział Moody, nadal wpatrując się w Rona swym normalnym okiem. – Osoby u władzy zawsze przyciągają kłopoty, ale przypuszczam, że Dumbledore uważa, że jesteś w stanie oprzeć się większości poważniejszych zaklęć, bo w przeciwnym razie nie zgłosiłby cię...
Remus dostrzegł, jak na twarzy rudowłosego młodzieńca pojawia się przerażenie, ale nim zdążył się odezwać i zapewnić chłopca, że Szalonooki przesadza, drzwi do kuchni po raz kolejny się otworzyły i do pomieszczenia weszli Bill z Arturem. Za nimi, naturalnie, chwiejnym krokiem wszedł Mundungus ubrany w płaszcz, który wydawał się dziwnie wybrzuszony w nieoczekiwanych miejscach i odmówił propozycji zdjęcia go i położenia wraz z podróżną peleryną Moody'ego.
- No dobrze, myślę, że czas na toast – powiedział pan Weasley, gdy każdy wziął już napój. Uniósł swój puchar. – Za Rona i Hermionę, nowych prefektów Gryffindoru.
Ron i Hermiona promienieli, gdy wszyscy pili za nich, a potem wznieśli oklaski.
- Przypomniało mi się, gdy i ja otrzymałem taką odznakę... - powiedział cicho Remus, a w jego głosie dało się wyczuć żal. – Dobre czasy.
Ginny posłała uważne spojrzenie w stronę Lupina i uśmiechnęła się do niego.
- A ty, Syriuszu? – zapytała Ginny.
Syriusz, który siedział zaraz obok Harry'ego wydał siebie swój zwykły, podobny do szczeknięcia śmiech.
- Nikt nie zrobiłby mnie prefektem, za dużo czasu spędzałem na szlabanach z Jamesem. Nie to, co nasz grzeczny chłopiec, Lupin.
- Myślę, że Dumbledore mógł mieć nadzieję, że będę w stanie wyćwiczyć trochę kontroli nad moimi najlepszymi przyjaciółmi – powiedział Lupin. – Muszę z trudnością przyznać, że zawiodłem przeraźliwie. 
Gdy mała uczta się zaczęła, wszyscy zgromadzeni zaczęli z kimś gawędzić.
Ron z uniesieniem opowiadał o swojej nowej miotle, każdemu, kto mógł słuchać.
- ... od zera do siedemdziesiątki w dziesięć sekund, nieźle prawda? Jak się pomyśli, że Kometa Dwa Dziewięćdziesiąt może tylko od zera do sześćdziesięciu i to przy przyzwoitym wietrze z tyłu, zgodnie z „Która Miotła"?
Hermiona bardzo gorliwie rozprawiała z Lupinem o jej spojrzeniu na prawa skrzatów.
- To znaczy, to jest ten sam rodzaj nonsensu, jak segregacja wilkołaków, nieprawdaż? Wszystko wywodzi się z tego potwornego przekonania czarodziejów, że stoją wyżej nad innymi stworzeniami...
Pani Weasley i Bill prowadzili właśnie swoją zwykłą sprzeczkę na temat jego włosów.
-... naprawdę wychodzą z mody, a ty jesteś taki przystojny, wyglądałyby znacznie lepiej, gdyby były krótsze, prawda Harry?
W kuchni panowało prawdziwe zamieszanie, ale w powietrzu dało się wyczuć ciepłą rodzinną atmosferę. Remus jedynie co jakiś czas posyłał zaniepokojone spojrzenia w stronę Syriusza, który aktualnie zajął rozmową Hermionę.
Lupin pogrążył się w swoich myślach dotyczących przyjaciela, kiedy usłyszał nad uchem głos Kingsleya. 
- Dlaczego Dumbledore nie zrobił Pottera prefektem? – zapytał Shacklebolt.
- Widać miał swoje powody – odparł Lupin po chwili namysłu.
- Ale to by pokazało jego zaufanie dla niego. Ja bym tak zrobił – nalegał Kingsley. – Zwłaszcza po tym, jak Prorok Codzienny używał sobie na nim co kilka dni... - dodał i zaczął objaśniać Remusowi swój tok myślenia.
Pogrążeni w rozmowie, nie spostrzegli, że zaczynało się robić coraz później.
- Cóż, sądzę, że zajmę się tym boginem, zanim się położę... Arturze, nie chcę, by to spotkanie trwało za długo, rozumiemy się? Dobranoc Harry, kochanie – powiedziała, ziewając i opuściła kuchnię.
Minęło paręnaście chwil, gdy Syriusz wyciągnął głowę w stronę Moody'ego do tej pory zajętego Harrym i głośno zapytał:
- Co tam masz Szalonooki? – i Moody odwrócił się w jego stronę. Remus dostrzegł jeszcze, że Harry korzystając z okazji, czmychnął z kuchni.
- Znalazłem zdjęcie. Stare czasy – powiedział i wyciągnął w stronę Łapy starą fotografię.
Gdy Remus dojrzał przez ramię przyjaciela kawałek papieru... z którego on i jego przyjaciele machali wesoło, poczuł się jakby dostał czymś w twarz.
Lily, James, Peter... Uczucie bezsilności smutku spadło na niego, przygniatając swoim ciężarem jego dobry humor. Wszyscy na zdjęciu byli uśmiechnięci, młodzi i pełni wigoru. Nie wiedząc, że zostali zgubieni...
Do oczu Remusa napłynęły łzy, więc czym prędzej spuścił głowę. Nie musiał jednak ukrywać twarzy zbyt długo, bo do uszu wszystkich zebranych dotarły krzyki i stukoty z piętra wyżej.
Remus czym prędzej zerwał się z krzesełka i wybiegł z pomieszczenia, pokonując odległość z kuchni do salonu w ciągu kilkunastu sekund. Zaraz za nim do pokoju wbiegli Syriusz i Moody.
- Co się dzieje?
Lupin przesunął wzrok z pani Weasley na martwego Harry'ego na podłodze i natychmiast zrozumiał, co zaszło. Wyciągnął różdżkę i powiedział, bardzo spokojnie i wyraźnie:
- Riddikulus!
Ciało Harry'ego znikło. Srebrna kula zawisła w powietrzu, w miejscu gdzie leżało. Lupin machnął różdżką raz jeszcze i kula zniknęła w kłębie dymu.
- Och... och... och! – pani Weasley przełknęła ślinę i zalała się burzą łez, ukrywając twarz w dłoniach.
- Molly – powiedział smutno Lupin, idąc ku niej. – Molly, nie...
W następnej chwili wypłakiwała się już na ramieniu Lupina.
- Molly to był tylko bogin – powiedział, uspokajająco głaszcząc po głowie. – Tylko głupi bogin...
- Ja widzę ich m-m-martwych przez cały czas! – pani Weasley jęczała w jego ramię. – C-c-cały czas! Ja ś-ś-śnię o tym...
Remus tulił Molly do siebie jak małą dziewczynkę. Żal ściskał mu serce, gdy widział, jak ta wspaniała kobieta cierpi. W końcu jej oddech trochę się uspokoił.
- N-ni-nie mówcie Arturowi – pani Weasley dławiła się, wycierając gorączkowo oczy rękawami. – N-ni-nie chcę, by wiedział... jestem głupia...
Lupin podał jej chusteczkę, a ona wydmuchała nos.
- Harry, przepraszam. Co musisz sobie o mnie myśleć... - powiedziała trzęsącym się głosem. – Nie jestem w stanie nawet pozbyć się bogina...
- Niech pani nie będzie niemądra – odrzekł Harry, próbując się uśmiechnąć.
- Po prostu t-ta-tak się martwię – powiedziała, a łzy znowu popłynęły z jej oczu. – Połowa r-r-r-rodziny należy do Zakon, to b-b-będzie cud, jeśli wszyscy przez to przejdziemy... i P-p-percy nie rozmawia z nami... co jeśli stanie się coś s-s-strasznego i nigdy nie zdołamy tego n-n-naprawić? I co się stanie, jeśli Artur i ja zginiemy, kto z-z-zaopiekuje się Ronem i Ginny?
- Molly, dość tego – powiedział stanowczo Lupin, chociaż sam czuł ucisk w brzuchu na myśl o tym, że któreś z jego przyjaciół mogłoby... - Nie jest tak jak ostatnim razem. Zakon jest lepiej przygotowany, mamy punkt zaczepny, wiemy co knuje Voldemort...
Pani Weasley wydała z siebie lekki pisk przerażenia na dźwięk tego imienia.
- Och, Molly, daj spokój, już czas przywyknąć do słyszenia tego imienia – mówił spokojnie Remus. – Posłuchaj, nie mogę ci obiecać, że nikomu nie stanie się krzywda, nikt nie może tego obiecać, ale jesteśmy lepiej przygotowani, niż byliśmy ostatnio. Nie byłaś wtedy w Zakonie, więc nie rozumiesz. Ostatnim razem Śmierciożercy przewyższali nas liczebnie dwadzieścia do jednego i wybijali nas jednego po drugim...
- Nie martw się o Percy'ego – powiedział nagle Syriusz. – Zmieni zdanie. To tylko kwestia czasu, zanim Voldemort zacznie działać otwarcie. Kiedy tak się stanie, całe ministerstwo będzie nas błagać o wybaczenie. A nie jestem pewny czy przyjmę ich przeprosiny – zakończył gorzko.
- A jeśli chodzi o osobę, która miałaby się zająć Ronem i Ginny, gdyby tobie i Arturowi coś się stało – rzekł Lupin, uśmiechając się delikatnie. – Co myślisz, że byśmy zrobili? Mielibyśmy pozwolić im głodować?
Pani Weasley drżąc uśmiechnęła się.
- Jestem głupia – wymamrotała znowu, wycierając sobie oczy.
Remus wstał z klęczek. Mimo że na twarzy starał się utrzymać uśmiech, nie było to łatwe. Wszystkie wspomnienia wróciły.

Parę godzin wcześniej, gdy Tonks wyszła z Kwatery, ujrzała opartego o mur domu, Iana. Wyglądał niezwykle szarmancko i przystojnie, wiec na twarzy Tonks od razu pojawił się szeroki uśmiech. Ruszyła w jego stronę, nie mogąc przestać się szczerzyć.
- Trochę ci to zajęło, ślicznotko – powiedział i roześmiał się cicho.
Dora poczuła, jak uderza w nią fala gorąca. Nie potrafiła zapanować nad chichotem, który mimowolnie wyrwał się z jej ust. Prawie od razu skarciła się za to w myślach.
- Przesadzasz z tą ślicznotką – zaprotestowała cicho aurorka.
- Wcale nie – powiedział twardo, podchodząc do niej.
Mężczyzna złapał w dłonie jej nadgarstki i ścisnął delikatnie, nie przestając wpatrywać się w kobietę. Jego zielone oczy rozbłysły wesołymi ognikami, nadając mu chłopięcy wyraz.
- Chodźmy na spacer, Doro – zaproponował młody mężczyzna i nie czekając na odpowiedź towarzyszki, ruszył przed siebie, ciągnąć aurorkę ze sobą.
Kobieta jak zahipnotyzowana szła posłusznie za swoim kolegą. Wędrowali wolno w ciszy, każde pogrążone we własnych myślach.
Dora rozmyślała o tym, jak wielką szczęściarą jest. W tamtym momencie wszystko wydawało jej się cudowne. Rośliny, tak soczyście zielone – ale ich kolor i tak nie mógł równać się z barwą tęczówek Iana. Bezchmurne niebo, tak cudownie niebieskie, wprawiające w dobry nastrój. Nawet mijający ich nastolatkowie, głośno przeklinający, nie rozproszyli kobiety. Była tak zafascynowana zaistniałą sytuacją, że nie zauważyła, gdy słońce powoli zaczęło chować się za horyzontem. 
Westchnęła rozmarzona, gdy mijali rozłożysty dąb. Ian zatrzymał się i nie wypuszczając dłoni Dory z uścisku, zbliżył swoją twarz do jej.
- Nimfadoro Tonks... tak bardzo pragnę ci coś wyznać... - zaczął, a głos miał cudownie niski. Tonks poczuła, jak jej serce oplata cudowne uczucie – Od momentu, w którym pierwszy raz cię ujrzałem... Ja... Myślałem, że zobaczyłem anioła.
- Ian...
- Od tamtej pory... chyba się w tobie zakochałem... - wyszeptał, a jego twarz zbliżyła się jeszcze bardziej do twarzy Nimafdory. Kobieta czuła ciepły oddech mężczyzny na swoich wargach.
Przymknęła powieki, chcąc dać ponieść się urokowi chwili. Była przygotowana na pocałunek i całą sobą go pragnęła. I gdy ich usta dzieliły milimetry, Tonks odsunęła się od Iana. Otwierając oczy, napotkała zaskoczony wyraz twarzy mężczyzny.
- Przepraszam – szepnęła, chociaż nie wiedziała do końca, co nią kierowało – To chyba zbyt szybko.
- Nie szkodzi – odparł, ale w jego głosie dało się wyczuć rozgoryczenie i chłód – Rozumiem.
- Późno się robi – mruknęła zawstydzona aurorka. Otuliła się ramionami, chociaż nie było jej zimno. Co to miało być?! Co ona zrobiła?
- Tak. Dobra, to chodź, odprowadzę cię do domu.
- Nie – zaprotestowała szybko Dora – Nie trzeba. Dzięki. To dwie minuty stąd. Trafię.
- Skoro tak chcesz – powiedział Ian, wyraźnie niezadowolony z przebiegu wieczoru. Przeczesał włosy i głośno westchnął – To dobranoc.
- Dobranoc – powiedziała aurorka. Posłała koledze przepraszające spojrzenie i odwracając się na pięcie, szybko ruszyła w stronę domu.
Gdy dotarła pod swoją kamienicę, zaczęła wspinać się po schodach. Najpierw powoli, potem coraz szybciej. Nim się zorientowała, zaczęła biec.
Do mieszkania wpadła jak burza, pękając ze śmiechu. Nie wiedząc czemu, miała taki dobry humor, przez głowę przemknęła jej myśl, że z roku na rok robi się coraz dziecinniejsza.
Oparła się o drzwi i zaczęła chichotać. Kto by pomyślał. Podoba się Ianowi! Co więcej, chciał ją dzisiaj pocałować! Fakt, uciekła, ale mężczyzna nie powinien mieć jej tego za złe. Na pewno nie zrozumiał tego źle. Po prostu to wszystko wydarzyło się zbyt szybko, ale teraz, gdy Dora wie, że i Ian jest nią zainteresowany – nic nie stoi na przeszkodzie, aby mogli rozwijać swoją znajomość!
W doskonałym nastroju ruszyła do swojej sypialni, gdzie rzuciła się roześmiana na łóżko.
- Ian i ja! To brzmi tak cudownie! – zawołała, wtulając głowę w poduszki niedbale rozrzucone po całym materacu.
Podnosząc się do pozycji siedzącej, głęboko westchnęła. Chciałaby opowiedzieć o wszystkim Gab, ale była pewna, że przyjaciółka jest zmęczona. Cały dzień pracy w sklepie z pewnością nieźle dał jej w kość i zasługiwała na trochę spokoju. Zobaczy się z nią jutro w Kwaterze i wszystko jej opowie.
Ale szczęście wypełniające Dorę było zbyt przytłaczające. Czuła, że jeszcze chwila i nie poradzi sobie z euforią, która ją roznosiła.
Przecież jest jeszcze Remus! On z pewnością jej wysłucha i ewentualnie doradzi, co powinna zrobić dalej.
Chwyciła lusterko i starając się utrzymać poważną minę głośno i wyraźnie wypowiedziała „Remus Lupin"
Długo nie potrafiła walczyć z uśmiechem, bo gdy na tarczy zegarka pojawiła się twarz jej przyjaciela, od razu buchnęła śmiechem.
Zdezorientowany Remus posłał jej zaniepokojone spojrzenie.
- Tonks, wszystko w porządku? – zapytał.
- Tak, tak – wysapała i zaczęła powoli streszczać mu przebieg wieczoru. Opowiedziała o tym, jak cudownie czuła się przy Ianie. i o niedoszłym pocałunku – Myślisz, że źle zrobiłam uciekając?
- Nie - powiedział, wpatrując się uważnie w przyjaciółkę. Czoło miał zmarszczone, jakby coś nie mogło dać mu spokoju – Nie zrobiłaś źle. Nie byłaś na to gotowa – dodał, rozchmurzając się lekko.
- I co ja mam dalej z nim zrobić? – zapytała Nimfadora, po raz kolejny głośno wzdychając. Opadła ciężko na łóżko.
- Porozmawiaj z nim – poradził Remus.
- Ale chyba nie poczuł się odrzucony? Nie chciałabym tego...
- Tego niestety nie wiem, dlatego musisz to wszystko sobie z nim wyjaśnić. I to na pewno rozwieje wszystkie wasze wątpliwości.
- Dzięki Remusku, skarb jesteś – powiedziała, na co Remus zareagował jedynie uśmiechem – A co słychać w Kwaterze?
- Mieliśmy dziś małą ucztę – odparł i zaczął streszczać przebieg całego wieczoru. - Młodzież już gotowa, przynajmniej tak się zarzekają. Weasleyowie również już spakowani, więc jutro wszystko powinno pójść całkiem sprawnie - dodał, kończąc opowieść.
- Jesteś pewien, że z Syriuszem będzie wszystko w porządku? – Zmartwiła się aurorka. Remus wspomniał jej również o dziwnym zachowaniu Łapy; Syriusz zdawał się przygnębiony i cichy.
- Tak, naprawdę słońce, nie przejmuj się. Jest trochę zdołowany, ale będzie coraz lepiej.
- Mam nadzieję. Tak bardzo się o niego martwię...
- Jak my wszyscy. Ale no już, spokojnie – powiedział prędko Remus, gdy w oczach przyjaciółki dojrzał łzy. Posłał jej pokrzepiający uśmiech – Nie zamartwiaj się tym.
- Chciałabym, żeby wszystko mu się ułożyło...
- I ułoży. Trzy dni temu w tajemnicy oczywiście, dowiedziałem się, że Syriusz w najbliższym czasie będzie miewał dość często gościa – zaczął Lupin konspiracyjnym tonem i mrugnął do przyjaciółki.
Tonks roześmiała się, widząc wygłupy przyjaciela, a Remus uświadomił sobie, jak zjawiskowo wyglądała w tamtym momencie. Rozczochrane różowo-fioletowe włosy, łzy w oczach i szczery, szeroki uśmiech.
- Kogo takiego? – dopytywała się aurorka, chociaż spodziewała się już odpowiedzi.
- Gab się pochwaliła, że wzięła tydzień wolnego. Powiedziała, że ona już zadba o to, żeby Syriusz zbytnio się nad sobą nie rozczulał.
- A to wredna ropucha! – zaśmiała się Tonks – Mi nic nie powiedziała.
- Pewnie nie zdążyła. Wiesz sama, że i ona miała ostatnio trochę na głowie.
- Wiem, wiem. Wszyscy są zabiegani.... Remusku?
- Tak?
- A co z tobą? Bo tak naprawdę, ty zawsze wszystkim doradzasz, ale sam nigdy nie prosisz o pomoc.
Remus uśmiechnął się z czułością.
- U mnie wszystko w porządku.
- Na pewno?
- Na pewno.
- Ale chciałabym, żebyś wiedział, że jak będziesz miał jakiś problem... - aurorka zakryła usta, próbując ukryć ziewanie - ... że możesz zawsze na mnie liczyć.
- Wiem Tonks. Dobranoc.
- Dobranoc. Dziękuję – pożegnała się Tonks i zerwała połączenie.
Przyglądała się jeszcze chwili tarczy zegarka. Nadal czuła się szczęśliwa z powodu Iana i zmartwiona przez Syriusza, ale ogarnął ją błogi spokój. Kto jak kto, ale Remus dział niczym eliksir spokoju. Był najcudowniejszym facetem na tej ziemi!
Remus w tym samym czasie siedział zgarbiony na łóżku. Ian, Ian, Ian. Co ja mam z tobą kolego zrobić?
Prawdopodobnie nie przejąłby się nawet tym, że jest wilkołakiem. Tak naprawdę nie powinno go to obchodzić, bo były to sprawy prywatne młodzieńca. Ale w momencie, w którym między Ianem, a Tonks zaczęło rodzić się jakieś uczucie, sprawa stawała się o wiele poważniejsza.
Tonks i wilkołak. Nie, to się nie mogło tak skończyć.
Westchnął i wyszedł z pokoju. Krążył po kwaterze w poszukiwaniu przyjaciela. Syriusza nie było w jego pokoju ani w pokoju pani Black. Na próżno było go również szukać w kuchni. Dopiero w biblioteczce, Remusowi udało się odnaleźć przyjaciela.
- Syriusz? Wszystko w porządku? – zapytał Remus, wchodząc do pokoju.
Łapa wpatrywał się w regały, usilnie czegoś szukając.
- Tak. Dlaczego miałoby nie być?
- Przeglądasz książki. Na pewno dobrze się czujesz?
- Szukam czegoś do poczytania – odparł Black, ignorując zaczepkę przyjaciela.
- Może ci pomóc? – zapytał szczerze zdziwiony Lupin. Czytający Syriusz, w dodatku z własnej woli, to było coś!
- Nie wiem. Może jakąś powieść historyczną?
Coraz bardziej zdziwiony wilkołak, podszedł do regału i wyciągnął ciemną książkę. Podał ją przyjacielowi.
- O co chodzi? – zapytał podejrzliwie.
- O nic. Nudzi mi się – tłumaczył się Black.
- Jasne. No co jest?
- Nic, naprawdę. To ja już może pójdę...
- Nie, Syriusz zaczekaj. Tonks się dzisiaj prawie przez ciebie popłakała. Martwi się o ciebie!
- Co takiego? – zapytał szczerze zdziwiony huncwot.
- Wiem, że jest ci ciężko, bo nie chcesz, żeby Harry wyjeżdżał – powiedział Remus, kładąc dłoń na ramieniu przyjaciela. Syriusz tylko głośno westchnął – Ale nie możesz się od nas izolować.
- Wcale się nie izoluję! – zaprotestował mężczyzna.
- Znikasz na całe dnie, przestałeś żartować... - zaczął wyliczać Lupin – Posłuchaj. Przecież wiesz, że Harry wróci. To parę miesięcy.
- Parę miesięcy? - prychnął Black – Łatwo ci mówić!
- Nie jest mi łatwo. Widzę, jak mój przyjaciel się zadręcza i bardzo mnie to niepokoi!
- Przyszedłeś robić mi wykłady? – żachnął się Syriusz – Dzięki za pomoc, ale ja już pójdę do siebie.
- O nie, zaczekaj. Tym razem ci nie odpuszczę – Lupin ruszył za przyjacielem. Gdy wyszli na korytarz, wyprzedził Łapę i zagrodził mu przejście – Harry musi wrócić do Hogwartu, ale wróci. A ty, za jakiś czas zostaniesz zwolniony ze wszystkich zarzutów. Jasne?
- Od kiedy stałeś się takim optymistą? – mruknął Syriusz, próbując wyminąć przyjaciela. Na nic się to jednak zdało, więc ciężko westchnął – No dobra, przepraszam. Zachowywałem się ostatnio jak buc.
- A, owszem.
- No dobra. Postaram się poprawić – dodał niechętnie. Stali chwilę w ciszy, gdy do głowy przyszedł mu pewien pomysł – Odprowadzę jutro Harry'ego na peron.
- Co takiego?! – zawołał szczerze zdumiony Lupin.
- No po prostu. Zmienię się w psa i pójdę z wami.
- To nie jest dobry pomysł... - zawahał się Remus.
- Ależ jest. Oczywiście, że jest!
- Moody się nie zgodzi. Jesteś najbardziej poszukiwaną osobą w naszym świecie. Nie chce rujnować twoich marzeń, ale...
- Pójdę bez względu na to, czy Alastorowi się to spodoba, czy nie – powiedział twardo Syriusz.
Remus westchnął, załamując ręce.
- Według mnie to nie jest najlepszy pomysł.
- Ale moim zdaniem jest.
- Zrobisz, co uważasz za słuszne – powiedział zrezygnowany Lupin.
- Dokładnie – mruknął Syriusz, wymijając przyjaciela.
Remus przyglądał się Łapie, który po chwili zniknął na schodach. Rozumiał go i naprawdę chciałby mu pomóc. Ale w tym momencie nie bardzo wiedział jak – Sprawa była dość skomplikowana. Przecież Harry musiał wrócić do Hogwartu, a Syriusz musiał to zrozumieć.
Przygnębiony ruszył do łazienki. Jakby brakowało mu problemów – najpierw Ian, teraz Syriusz. Na dodatek wszystkiego bardzo chciałby być oparciem dla Tonks, bo ostatnio miała wiele zmartwień.
Gdy dowlókł się do łazienki, stanął naprzeciwko starego ogromnego lustra, którego oprawa przypominała węże.
Przyglądał się swojej pooranej bruzdami twarzy. Jakby to było, gdyby nie został pokąsany? Gdzie by się teraz znajdował? Kim by dzisiaj był?
Być może miałby rodzinę. Żyłby dziś szczęśliwy, kto wie, może nawet byłby ojcem. Możliwe, że pracowałby dalej jako nauczyciel w Hogwarcie.
Nie chcąc rozmyślać o tym, jak całe jego życie mogłoby się potoczyć, zrzucił z siebie ubrania i wszedł pod prysznic.
Gorący strumień przyjemnie uderzał w napięte ciało mężczyzny. Na jego twarzy pojawiło się odprężenie. Woda kapała z jego włosów, spływając po jego plecach i ramionach. Ból zagnieżdżony w sercu, zaczął pływać mu po policzkach.
Z samego rana Remus zszedł po schodach cicho, nie chcąc obudzić nikogo. Swoje kroki skierował do kuchni, ale otwierając drzwi pomieszczenia, nie spodziewał się ujrzeć Syriusza. Nie o tej godzinie.
Zaskoczony przyglądał się przyjacielowi, który pochylony nad filiżanką, nie zwrócił na niego uwagi.
- Syriusz... - zaczął niepewnie, podchodząc do szafki i przygotowując sobie kawę – Dobrze się czujesz?
- Nie – uciął krótko huncwot.
- W porządku. Chcesz śniadania? – zapytał troskliwie Remus.
- Nie, dzięki – wymamrotał Syriusz.
Remusowi przez głowę przemknęła myśl, że jego przyjaciel jest wręcz nie do zniesienia.
- Jak chcesz – powiedział i zaczął przygotowywać sobie grzanki.
Gdy wykładał kanapki na talerz, w kuchni pojawiła się pani Weasley razem z Arturem. Starsza kobieta raz po raz zerkała nerwowo na zegarek i mruczała pod nosem. Pan Weasley natomiast uspokajał ją, że mają jeszcze trochę czasu i się nie spóźnią.
W pewnym momencie, dorosłych dobiegł przeogromny huk dobiegający z korytarza. Na czele z panią Weasley, Syriusz, Remus i Artur wybiegli z kuchni.
Ich oczom ukazał się dość dramatyczny widok. Ginny leżała pośród kufrów, rozmasowując głowę i jęcząc z bólu, a z góry zbiegali bliźniacy. Pani Weasley zrobiła się czerwona i zaczęła wrzeszczeć co sił płucach:
- .... IDIOCI, MOGLIŚCIE JĄ POWAŻNIE ZRANIĆ!... – Wrzask pani Weasley, wyrwał ze snu obraz pani Black, która zaczęła drzeć się ze wszystkich sił.
- ...OHYDNE MISZAŃCE, PLUGAWICIE DOM MOICH OJCÓW...
Remus z głośnym westchnięciem ruszył w stronę obrazu. 

sobota, 20 lutego 2016

Rozdział XI - Ian.

Tygodnie mijały szybko. Nim ktokolwiek się zorientował, nadszedł koniec sierpnia.
W Zakonie, przez ten cały czas wiele się zmieniło. Doszło kilkoro nowych członków, co wszystkich cieszyło. Wśród nowicjuszy był również cudownie uratowany przez Tonks Ian.
Ian już od początku pokazał się wszystkim z najlepszej strony. Przystojny i pomocny młodzieniec prawie od razu stał się maskotką wszystkich pań w Zakonie. Wszystkich, bez względu na status matrymonialny.
Jednak ze wszystkich kobiet, jedna była nim wyjątkowo zauroczona. Nimfadora Tonks ochrzciła go w myślach ideałem i za każdym razem, gdy ów ideał cokolwiek do niej powiedział, o cokolwiek ją poprosił – musiała się zmierzyć z wypiekami i drżeniem głosu.
Iana również polubili panowie. Prawie wszyscy, można by rzecz. Tylko jeden, spokojny mężczyzna nieśmiało przebąkiwał przyjacielowi, że coś z cudownie odratowanym ideałem jest nie tak. Nie chciał rzecz jasna wyjść na zazdrośnika, bo w żadnym wypadku zazdrosny o chłopaka nie był. Ale w Ianie było coś, co Remusowi nie mogło dać spokoju. Coś w jego zachowaniu, mimice czy tonie głosu poważnie go niepokoiło.
- Zaraz zacznie się zebranie, więc dobrze by było, gdyby wszyscy już się zebrali – oznajmił Artur, zasiadając na swoim miejscu.
- Syriusz jest razem z Harrym, pewnie zaraz przyjdzie – powiedział Remus.
- Mmm, Gabriela mówiła coś, że nie jest w stanie się dzisiaj pojawić. Dostała ekstra dyżur w sklepie, muszą przygotować go na rok szkolny. Ale poinformowała o tym Szalonookiego – dodała Tonks kończąc kanapkę. Cały dzień wraz z współpracownikami przeszukiwali las na obrzeżach Londynu i jedyne co udało im się znaleźć to naszyjnik, który prawdopodobnie należał do jednej z zaginionych osób.
Sytuacja z aurorami była coraz bardziej napięta i frustrująca, ponieważ mimo usilnych prób nie mogli poradzić sobie z tą sprawą. Akta zaginionych wszyscy zaangażowani znali już na pamięć, mieli zeznania wszystkich, którzy mogli mieć do czynienia z tą historią. Również badanie terenów na nic się zdało, mimo że w okolice White Valley zagłębiali się jeszcze parokrotnie. Tym razem nawet i po wilkołakach nie było żadnego śladu. To wszystko sprawiło, że Scrimegour miał zamiar zamknąć całą tę akcję i wrzucić do teczki z napisem „Nigdy nierozwiązane"
Tonks jednak nie chciała na to pozwolić i usilnie upierała się przy coraz to nowszych pomysłach, które niestety nie przynosiły żadnych efektów.
Przez to wszystko, kobieta spała i jadła coraz mniej, ale również zaniedbywała przyjaciół.
Ostatnio jednak postanowiła to zmienić i ku uciesze Syriusza, Remusa i państwa Weasley coraz więcej czasu spędzała na Grimmuald Place. Głównie pomagała w doprowadzaniu Kwatery do porządku. I może dom nie był okazem czystości, przebywanie w nim, po zakończeniu sprzątania, stało się przyjemne. Była to rzecz jasna zasługa wszystkich tych, którzy w pocie czoła, ciężko i wytrwale pracowali przez cały ten czas.
Z pokoi poznikały pajęczyny, szyby były trochę bardziej przejrzyste, dzięki czemu do domu wpadało więcej światła. Pomieszczenia były przewietrzone i w miarę możliwości oczyszczone ze wszelkich zaśmiecających je gratów.
Mogłoby się zdawać, że wszystko układało się całkiem w porządku. Od śmierci Davida z rąk śmierciożerców, nic złego się nie wydarzyło – ani w Zakonie, ani w świecie magii. Jedynie Syriusz, im bliżej było do roku szkolnego, tym gorszy miał humor. Remus również stał się trochę bardziej poważny i spokojniejszy.
Za to Ian skutecznie zabawiał wszystkich w Zakonie. Wszędzie było go pełno. Był żywiołowy i roztrzepany, ale na swój uroczy, niesamowity sposób.
Tonks świetnie zdawała sobie sprawę, że parę młodych kobiet w zakonie z wielką przyjemnością by się nim zajęło. Wśród nich była również Ginny.
Nie, żeby czuła się zazdrosna. Ale cieszyła się, gdy zostawali z Ianem sam na sam, bo czuła, że cała jego uwaga skupiona jest właśnie na niej.
Był taki szarmancki i przystojny. Świetnie latał na miotle, znał się na wielu...
- Halo! – Kobieta ocknęła się z amoku, gdy przed oczami przefrunęła jej czyjaś dłoń – Matko, Tonks, co się z tobą ostatnio dzieje? – zapytał Chris, siadając obok niej. Zmarszczył czoło i przyglądał się aurorce z zaniepokojeniem.
Remus zajmujący miejsce naprzeciw nich posłał przyjaciółce zatroskane spojrzenie, ale nic nie powiedział.
- Ze mną? – powtórzyła tępo kobieta.
- Jesteś spowolniona jak połamana miotła – powiedział auror i skrzywił się, a na jego twarzy pojawiły się małe zmarszczki.
Kobieta roześmiała się na słowa przyjaciela.
- Zamyśliłam się.
- Ciężko było nie zauważyć – burknął auror, ale ich rozmowę przerwało wtargnięcie Szalonookiego.
Za nim, jak na skazanie, szło kilkanaścioro osób. Wśród nich Tonks dostrzegła Syriusza.
Black ruszył w ich stronę i zasiadł obok swojego przyjaciela. Minę miał nachmurzoną, a ręce skrzyżowane na piersi – przypominał małego, obrażonego na cały świat chłopca.
- Witam wszystkich. Nie mam zbyt wiele czasu, więc łaskawie zajmijcie swoje miejsca i miejmy to już z głowy – wycharczał stary auror.
W kuchni zapanował chaos, słychać było szuranie odsuwanych krzeseł i szmer rozmów. Ale po krótkiej chwili wszyscy zgromadzeni znaleźli sobie miejsce i nastała cisza.
- Jak doskonale wiecie, jutro zaczyna się nowy rok szkolny i nie możemy pozwolić na to, aby Potter udał się tam bez odpowiedniej straży... - oznajmił Alastor swoim donośnym głosem i zaczął przedstawiać plany Zakonu na najbliższe dwa tygodnie.
Zebranie się dłużyło, przynajmniej w odczuciu Remusa. Wilkołak nie bardzo potrafił się skupić na przemówieniu starego aurora, bo całą jego uwagę zajmowała postać Iana siedzącego na stołku pomiędzy Strugisem, a Damianem.
Wpatrywał się w jego ściągniętą skupieniem twarz i po raz kolejny poczuł, że z tym mężczyzną jest coś nie tak. Nie, żeby go nie lubił. Cieszył się, że jest ich w Zakonie coraz więcej, ale nie potrafił mu do końca zaufać. Coś w jego stylu chodzenia, w jego zapachu było nie w porządku i podpowiadał mu to jego zwierzęcy zmysł.
Co prawda teraz węch i słuch nie miał tak wyostrzony jak zaraz przed czy po pełni, ale nauczył się polegać na swojej – nieszczęsnej – wilczej naturze.
Gdy wgapiał się tak w młodego mężczyznę, ten gwałtownie spojrzał w jego stronę. W jego oczach nie było niczego dobrego – czaiło się tam jakby jakieś dziwne zło.
Ian otworzył usta w kpiącym uśmieszku, ukazując swoje białe ostre uzębienie. Nie wyglądało ono może jak wampirze, ale było w nim coś...
Zwierzęcego.
Remus wyprostował się jak rażony piorunem, czym zwrócił na siebie uwagę Syriusza. Przyjaciel chciał mu coś powiedzieć, ale Lupin ruchem ręki nakazał mu być cicho.
Po kręgosłupie przebiegły mu ciarki, ale nie spuszczał czujnego wzroku z młodzieńca. Ten jednak znudzony postacią huncwota ponownie skupił swoją uwagę na Alastorze.
Jak mógł się nie zorientować?! Ostatnia pełnia... Ian nie pokazywał się po niej dłuższy czas w Zakonie. Z powodów rodzinnych. Jasne. Ponadto był szybki i sprawny – ale nie w sposób, w jaki większość młodych mężczyzn jest.
Postanowił jednak najpierw potwierdzić swoje domysły, zanim z kimkolwiek podzieli się tym szokującym odkryciem.
- Wszystko w porządku? – zapytał Syriusz i zmarszczył czoło.
- Tak – odszepnął Remus.
- Jesteś blady...
- SYRIUSZ, CZY JA CI NIE PRZESZKADZAM?! – Warknął Szalonooki posyłając nienawistne spojrzenie w stronę Łapy.
- Nie, panie profesorze – powiedział z ironią Syriusz i przewrócił oczami. Zaraz poważnym tonem dodał – Wybacz, Alastorze.
- I tak kończymy – burknął Moody – Więc Lupin odpowiadasz za Freda i George'a. Artur twoją działką są Ron i Hermiona. Molly i Tonks, wy zajmujecie się Harrym. Ja transportuje bagaże. I UWAŻAJCIE, ŻEBY NIKT ZA WAMI NIE SZEDŁ NA PERON! Nie potrzebujemy kłopotów. Zebranie zakończone – dodał swoim wiecznie zdenerwowanym głosem. Podniósł się i z cichym „do widzenia wszystkim" pośpiesznie wykuśtykał na zewnątrz.
- Ja już pójdę do siebie – mruknął Syriusz i smutnym krokiem, nim ktokolwiek zdążył zareagować, wyszedł z pokoju.
- Martwię się o niego – powiedziała Tonks podchodząc do Remusa.
Ostatnio trochę się od siebie oddalili, ale liczyła, że niedługo będzie w stanie wynagrodzić mu to, że nie poświęcała zbyt wiele uwagi ich przyjaźni. Remus znał sytuację, w jakiej znalazła się młoda aurorka, więc nie komentował tego, co się między nimi działo. Nimfadora uwielbiała w nim to, że nie zadawał pytań. On po prostu był niezwykle wyrozumiały. Ale Tonks czasami udawało się zauważyć w oczach mężczyzny jakąś dziwną, niezrozumiałą dla niej tęsknotę. W tamtych momentach chciała wtulić się w ramiona przyjaciela, w których czuła się taka bezpieczna. I spokojna.
- Chciałby, żeby Harry z nim został – odpowiedział jej. Ton jego głosu był opanowany, ale słychać było, że i on martwi się o Syriusza.
- Ale Harry musi wrócić do Hogwartu...
- No właśnie. Artur i Molly się wyprowadzą, Harry'ego nie będzie, a on zostanie sam.
- Wcale nie – zaoponowała aurorka – Przecież ma ciebie, a ja staram się was odwiedzać...
- Tonks, przecież wiesz, że to nie wystarcza. Ja często wychodzę na patrole, a ty przecież masz własne życie. Syriusz zostaje tutaj całkowicie sam. A wiesz, jak nienawidzi tego miejsca. Czuje się tutaj jak w klatce, opuszczony i uwięziony.
- Chciałabym mu jakoś pomóc... - powiedziała smutno aurorka.
- Ja też, słońce – odparł Lunatyk i objął swoją przyjaciółkę ramieniem – Już niedługo zostanie uniewinniony i wszystko się ułoży. Zobaczysz, jeszcze wszystko będzie dobrze.
- Tak myślisz?
- Jestem tego pewien – Remus przyciągnął mocniej Tonks do swojej klatki piersiowej, a ona jak mała dziewczynka, wtuliła się w jego ramię. Stali tak chwilę objęci, a Lupin czuł jak przyjemne ciepło zawładnęło całym jego ciałem. Serce mu przyśpieszyło, bo mając Dorę w ramionach czuł się naprawdę cudownie.
- Ekhm – wilkołak usłyszał niezwykle drażniący głos Iana. W tamtej chwili szczęście ustąpiło miejsca złości i irytacji – Wybaczcie – powiedział z uśmiechem na twarzy – Tonks, czy mogę odprowadzić cię do domu?
- Ja... Ja miałam zostać na noc... - zająkała się aurorka i wyswobodziła z ramion Remusa. Lunatyk poczuł, jak ogarnia go rozgoryczenie, ale posłusznie odsunął się od przyjaciółki.
- Am, skoro tak...
- Ale myślę, że lepiej będzie, jeśli pójdę do domu! Muszę się przygotować na jutrzejszą misję i ee... Będzie mi bardzo miło, jeśli zechcesz mnie odprowadzić.
- Cudownie - powiedział młody mężczyzna i uśmiechnął się szeroko.
- Tylko pójdę pożegnać się z Molly i możemy ruszać.
- No dobrze, czekam na ciebie – odparł Ian.
Dora złożyła na policzku Lupina delikatny pocałunek i chcąc pożegnać się z tymczasową gosposią, wybiegła z pomieszczenia. Remus i Ian zostali sami w kuchni, gdzie atmosfera natychmiast zgęstniała.
- Ian, wiem, że to nie na miejscu pytać... - zaczął nieśmiało Remus, przerywając ciszę. Nie bardzo wiedział, jak ma zacząć ten temat. Był przekonany, że mężczyzna wie o jego wilkołactwie, więc liczył na to, że dzięki temu łatwiej będzie mu się przed nim otworzyć.
- No? – mruknął lekceważącym tonem młodzieniec. Dla kogo jak dla kogo, ale dla Remusa był on bardzo nieprzyjemny.
- Czy ty... jesteś wilkołakiem? – zapytał szybko Lunatyk i od razu tego pożałował.
Twarz mężczyzny z bezuczuciowej zmieniła się na wściekłą. W oczach zapłonęła mu czysta nienawiść i Remus mimowolnie cofnął się o krok.
- Skąd wiesz? – wysyczał przez zęby młody mężczyzna, zbliżając się do blondyna.
Lupin chwycił różdżkę w dłoń, będąc przygotowanym na wszystko.
- Wilkołak wilkołaka pozna.
- Nie waż się komukolwiek o tym powiedzieć! – wrzasnął wściekły Ian i zaszarżował w stronę Remusa. Złapał go za koszule i potrząsnął nim.
- Przecież doskonale wiesz, że powinieneś poinformować ludzi w Zakonie o tym! – zaprotestował Lupin.
- Nie radziłbym ci mieszać się w nieswoje sprawy, bo stanę się twoim najgorszym przekleństwem. Rozumiesz?!
- Nie zastraszysz mnie, Ian – powiedział twardo Remus, wyszarpując się z uścisku młodzieńca.
Na twarzy ciemnowłosego pojawiła się furia. Ale po upływie kilkunastu sekund ochłonął i całkiem spokojnym tonem dodał.
- Lupin, lepiej pilnuj swojego ogona, dobra?
- Chciałem ci tylko pomóc! – zaoponował huncwot.
- Nie potrzebuje twojej pomocy. Nikt nie musi o tym wiedzieć, jasne? – prychnął młodzieniec – To tylko i wyłącznie moja sprawa.
- Jeśli tylko będziesz chciał pogadać...
- Nie będę chciał – uciął chłodno i ruszył w stronę drzwi – A Dora jest już moja, więc trzymaj się od niej z daleka. Rozumiesz?
- Nie rozumiem... - jęknął cicho Remus i skrywając twarz w dłoniach, opadł na kuchenne krzesło.

poniedziałek, 25 stycznia 2016

:)

Cześć wszystkim!

Na początku chciałabym powiedzieć, że dziękuję za wszystkie komentarze pod rozdziałami - znaczy to dla mnie bardzo wiele.

Niestety, pisze ten post, aby powiadomić Tych, którym zdarza się czytać, że zawieszam bloga z przyczyn osobistych na okres maksymalnie 2-3 tygodni :)

Pozdrawiam,
LPD :)

piątek, 22 stycznia 2016

Rozdział X - White Valley.

- Mamo, zanim jednak postanowisz mnie własnoręcznie zabić — powiedziała aurorka, spoglądając przez ramię na ojca, który opuścił gazetę i przyglądał się rozwojowi wydarzeń – Na usprawiedliwienie mam to, że jestem już pełnoletnią, dobrze wyszkoloną aurorką...
- I moją córką! – powiedziała Andromeda, krzyżując ręce na piersi. Dorze, nie spodobał się ton matki, jednak potulnie usiadła na kanapie i postanowiła wysłuchać to, co jej matka miała do powiedzenia. A to, że miała, było bardziej niż pewne – Dlaczego nie uzgodniłaś tego z nami?
- Jestem już dorosła!
- Dromedo... - odezwał się spokojnym głosem Ted. Zlustrował obie kobiety czujnym wzrokiem i przemówił cicho, ale spokojnie i wyraźnie – Proszę, nie wszczynaj awantury. Dora ma całkowite prawo decydować o sobie. Ale kochanie, mogłaś jednak nas powiadomić o tym, że należysz do Zakonu, prawda?
Kobiety spojrzały na niego, ale nim Tonks zdążyła poprzeć słowa ojca, Andromeda się odezwała.
- To niczego nie zmienia. Doro, przecież wiesz, że Zakon Feniksa jest dużo bardziej ryzykowny od twojej pracy!
- Od kogo się dowiedziałaś? – zapytała podejrzliwie aurorka.
- Od mojej dobrej znajomej, Alicji... nie zmieniaj tematu!
- Alicji Morveno? Taka niska, krucha blondynka?
- Oczywiście! Odwiedziła nas któregoś razu z gratulacjami i zapytała się czy jesteśmy dumni z tego, że nasza córka ryzykuje życiem dla dobra ogółu...
- A nie jesteście? – zapytała nieśmiało Nimfadora i uśmiechnęła się pod nosem. Andromeda spojrzała rozwścieczona na córkę a zaraz potem na męża.
- Ted, wytłumacz mi, dlaczego Dora ma takie zamiłowanie do pakowania się w kłopoty? Po kim ona to odziedziczyła?
- Zakon nie jest kłopotem! – oburzyła się Nimfadora – Mamo, posłuchaj. W Zakonie jest Syriusz, Remus...
- Oni są dorosłymi mężczyznami. To co innego.
- Andromedo... myślę, że nasza córka jest na tyle dojrzała, że zdaje sobie sprawę, z czym wiąże się przynależność do Zakonu – odezwał się spokojnie Ted.
Kobiety wbiły w niego wzrok. Dora z wdzięcznością, natomiast Dromeda z niezadowoleniem.
- Nie chce, żeby coś ci się stało – powiedziała starsza kobieta i objęła dziewczynę – Jesteś moją jedyną, najukochańszą córką. Nie wybaczyłabym sobie, gdyby coś ci się stało.
- Mamo, wiem, że się martwisz. Ale nie możesz mi zabronić działania w Zakonie.
- Niestety, nie mogę – westchnęła Dromeda. Załamała ręce i z nieśmiałym uśmiechem zapytała – Więc co słychać u Łapy i Lunatyka?
Tymczasem na Grimmauld Place, Remus siedział i tłumaczył książkę. Zostało mu naprawdę niewiele, więc irytował się, gdy po raz kolejny musiał skreślić kilka zdań, bo przez swoją nieuwagę się pomylił.
Rozkojarzony stukał piórem o blat. Zastanawiał się, czy jest jakiś sposób, żeby przekonać Moody'ego do zmiany zdania. W głębi duszy jednak wiedział, że jeśli Alastor podjął jakąś decyzję, to nie zrobił tego z kaprysu, ale miał ku temu ważne powody. I wręcz niemożliwym byłoby przekonanie go do zmiany decyzji.
Myślał także o Davidzie. Tym cichym, zamkniętym w sobie chłopaku. David był młodym, ale kulturalnym i uczynnym człowiekiem. Nigdy nie odmówił pomocy osobie w potrzebie. Z pewnością zapamięta go jako dzielnego i szlachetnego.
To on, a nie David powinien umrzeć.
Dobrzy, młodzi ludzie nie powinni umierać. Potwory powinny ginąć.
Na myśl o tym poczuł ucisk w brzuchu. Mógł się tego wypierać, ale taka była prawda – był zwierzęciem, gotowym w każdej chwili zamordować kogoś bez najmniejszych wyrzutów sumienia. To, że nie jest świadomy podczas pełni, niczego nie zmienia.
Z głośnym westchnięciem, odłożył pióro na bok. I tak na nic się zda jego dzisiejsza praca. Powinien się położyć i odpocząć.
Przebrał się więc w szary T-shirt i bawełniane spodnie i ignorując wczesną porę, ułożył się do snu.Jednak mimo ogromnego zmęczenia nie mógł zasnąć.
Za każdym razem, gdy zamknął oczy, dręczył go horror, w którym Tonks zostaje pogryziona przez któregoś z wilkołaków.
Może i panikował, ale bezsilność i strach o Dorę go wykańczała.
Ogromna wściekłość ogarnęła go na myśl o Scrimegourze – ten mężczyzna, skazał kolejnych ludzi na śmierć. Powinien był utworzyć większą brygadę do tej sprawy, bo czworo aurorów przeciwko całemu stadzie wilkołaków nie ma żadnych szans.
I tak rozmyślając o tym, jak wielkim dupkiem trzeba być, żeby nie przejmować się losem innych ludzi, zasnął.
Następny dzień był dla Remusa męczarnią. Przez cały czas snuł się po domu bez konkretnego celu. Nawet Syriusz, pomimo kilku prób rozbawienia przyjaciela, skapitulował w końcu i skrył się z Hardodziobem w pokoju swojej matki.
Przyczyną cierpkiego humoru wilkołaka był nie kto inny jak Nimfadora Tonks.
Tymczasem niedaleko Grimmauld Place 12, na niewielkim placyku, z dala od spojrzeń wszystkich, zebrała się grupka kilkorga ludzi.
Stary, niezbyt przyjaźnie wyglądający mężczyzna, czwórka młodych ludzi i jeden, wysoki czarnoskóry.
- Dobra dzieciaki – wycharczał jegomość z przepaską na oko – Mamy ten luksu, że pełnia niedawno się zakończyła, więc wiele wilkołaków nie jest jeszcze w pełni sił. Co nie oznacza, że nie są dla nas zagrożeniem! Pamiętajcie: Stała czujność! Żebym nie musiał martwić się żadnymi zwłokami.
Wszyscy zebrani pokiwali zgodnie głowami. Sam złapała narzeczonego za rękę i posłała mu półuśmiech.
Kilka sekund później rozległ się trzask teleportacji.
Pojawili się na małej polance znajdującej się na wzgórzu, tuż pod lasem. Teren był całkowicie opustoszały, tylko w oddali migały światła z pobliskiej wioski.
Chmury przysłoniły słońce, drzewa sprawiały wrażenia starych, przerażających i od korzeni po czubki ostatnich liści, przesiąkniętych złą magią.
Tonks rozejrzała się niepewnie, trzymając rękę na kieszonce, w którą wsunęła różdżkę. Wszyscy zgodzili się z tym, że widok różdżek mógłby niepotrzebnie jeszcze bardziej rozwścieczyć wilkołaki.
- Ruszajcie się! – warknął Moody i podążył w głąb lasu, a za nim szli czujnie się rozglądając pozostali aurorzy.
Przez dłuższy czas wędrowali w ciszy i spokoju. Las na pierwszy rzut oka zdawał się całkowicie zwyczajny. Maszerując pomiędzy ogromnymi starymi dębami Tonks zrozumiała, że naprawdę chciałaby, aby Remus był obok niej. Wiedziała, że to niemożliwe, ale potrzebowała teraz jego oparcia i spokoju.
Nie pogardziłaby również towarzystwem Syriusza, ale kto jak kto – Syriusz nie powinien przekroczyć progu Grimmuald nawet o centymetr.
Chris szedł przy niej tak blisko, że ich ramiona co jakiś czas ocierały się o siebie. Przed nimi dzielnie brnęli Kingsley wraz z Sam, a za nimi kroczył Moody z Danielem.
- Wszystko w porządku? – zapytał cicho Chris, odwracając głowę w stronę Tonks.
- Tak – wyszeptała aurorka, potakując.
- To dobrze. Nie mam pojęcia jak mamy znaleźć tutaj cokolwiek... - zaczął mężczyzna, ale przerwało mu mrożące krew w żyłach wycie dobiegające zza ich pleców.
Nimfadora obróciła się prędko, a przed nimi pojawiło się co najmniej tuzin potężnych wilkołaków. Wyciągnęła różdżkę i przygotowała się do ataku. Gdy tylko stworzenia przed nimi zaczęły szarżować w ich stronę natychmiast rozbłysły różnokolorowe światła.
Mimo zaklęć, wilkołaków przybywało coraz więcej i więcej.
- Nie przestawajcie walczyć! – ryczał Moody – Zarządzam odwrót!
Aurorzy wciąż ciskając zaklęciami, zaczęli się powoli wycofywać z pola walki. Wilkołaki, o dziwo, wcale za nimi nie podążały, warczały tylko i wyły w ich stronę. W końcu odwróciły się i uciekły w głąb lasu.
- Dziwne – warknął Daniel, przyciągając narzeczoną bliżej siebie.
- Nie chciały ryzykować – stwierdził Kingsley i spojrzał na wszystkich uważnie.
- To nieistotne. Nie możemy tu zostać. To zbyt niebezpieczne. Mieliśmy szczęście, że Greyback się nie pojawił, bo jestem pewien, że nie wyszlibyśmy z tego cało. Wyjdziemy z lasu, ale musimy zrobić to okrężną drogą. Nie mogą nas wytropić, a tak by się stało, gdybyśmy aportowali się w tym miejscu – powiedział zdenerwowany Moody i zaczął szybko kuśtykać przed siebie.
Aurorzy spojrzeli po sobie, ale nikt nie odważył się sprzeciwić, ruszyli więc za Alastorem w ciszy przedzierając się przez krzaki.
Po półgodzinnej wędrówce, Tonks zatrzymała się, uważnie nasłuchując.
- Chris – powiedziała i złapała przyjaciela za rękę. – Czekaj. Tam ktoś jest – dodała i zaczęła iść w stronę rozłożystego klonu.
- Tonks! – powiedział Chris, próbując ją zatrzymać.
- Słyszę skomlenie! Ale nie wilka, Chris... - zaczęła się tłumaczyć.
Gdy była niedaleko drzewa, odchyliła krzaki, które porastały wokół. Zasłoniła dłonią usta z przerażenia.
- Chris! Tu ktoś jest! On jest ranny! – zaczęła wołać.
Auror podbiegł do niej szybko, dając znać reszcie grupy, aby się do nich zbliżyli.
- Tonks, czy ty do reszty postradałaś zmysły?! – Moody dokuśtykał do zgromadzonych nad krzakiem aurorów – Co gdyby to była pułapka?!
- Szalonooki, tu jest ranny mężczyzna! – sprzeciwiła się aurorka – Chris, pomóż mi.
Przy pomocy przyjaciela, Tonks udało się wyciągnąć poranionego nieznajomego z krzaków.
Twarz miał przystojną, chociaż całą w ranach. Ubranie – niegdyś zapewne świetnie na nim leżące – było całe poszarpane i brudne. Jednak oprócz licznych zadrapań, Dorze nie udało się dostrzec jakiś poważniejszych obrażeń.
Otworzył oczy i spojrzał nieprzytomnie na młodą kobietę. Miał piękne, zielone tęczówki, z których biło niezrozumiałe dla niej ciepło. Tonks zakręciło się w głowie, bo właśnie, o to leżał przed nią najprzystojniejszy mężczyzna, jakiego kiedykolwiek spotkała.
- Hej, słyszysz mnie? – zawołał Chris, spoglądając z nieufnością na nieznajomego. Mężczyzna pokiwał głową.
- Co się stało? Możesz wstać?
- Wilkołaki. Zaatakowały mnie – powiedział słabo zielonooki. Podniósł się ociężale, ale nie spuszczał wzroku z różowo-włosej aurorki.
- Pamiętasz, jak się nazywasz? – zapytał Moody, wbijając w niego świdrujący wzrok swojego magicznego oka.
- Ian Richardson – westchnął i starał się podnieść na nogi.
- Co się stało? – wypytywał Kingsley, mierząc w Iana różdżką.
- Byłem niedaleko lasu, gdy usłyszałem wrzask małej dziewczynki. Bezmyślnie sam wyruszyłem jej na pomoc – powiedział z bólem – Gdy dotarłem na miejsce, widziałem, jak wilkołaki zabierają jej ciało ze sobą. Kilkoro z nich mnie zauważyło, ale nie byli chyba mną zbytnio zainteresowani. Rzucili się na mnie, ale o dziwo, nie próbowali mnie nawet pogryźć. Rzucili się na mnie, a ja upadłem. Uderzyłem głową o ten kamień i straciłem przytomność... - streścił krótko Ian.
Wszyscy wpatrywali się w niego uważnie, gdy nagle Tonks wyciągnęła w jego stronę rękę.
- Jestem Tonks. A to moi... współpracownicy. Chris, Sam, Kingsley, Alastor oraz Daniel.- Miło mi was poznać. A Co wy tutaj robicie?
- Pracujemy – uciął nieprzyjemnie Moody – Na pewno nic ci nie jest? Jeśli tak, lepiej się stąd zabieraj. Nie wydaje mi się, żeby wilkołaki znów były dla ciebie tak łaskawe.
- Tak, oczywiście- westchnął Richardson i przeniósł smutny wzrok na Sam – Ale nie mam nawet gdzie wrócić.
- Jak to? – zatroskała się Tonks spoglądając na mężczyznę całkowicie zauroczonym wzrokiem.
- Po prostu. Straciłem prace, a teraz nie wiem, czy bezpiecznie będzie zostać w wiosce... Gdyby jednak zechcieli dokończyć to co zaczęli... – powiedział i wzdrygnął się.
- Możesz iść z nami!
- Tonks! – zaprotestował głośno Chris – Nie wydaje mi się...
- Chcesz zostawić go na pastwę losu?! – oburzyła się aurorka – Musimy go wziąć ze sobą.
- Nie wydaje mi się, żeby to był dobry pomysł – odezwał się cicho Daniel.
- Nie wygłupiaj się! – warknął Moody – Nawet nie wiemy, kim on jest!
- Człowiekiem, który stracił wszystko i nie ma się gdzie podziać!
- A co jeśli on kłamie? – zapytał cicho Kingsley – Panie Richardson, mam nadzieję, ze rozumie pan sytuację.
- Oczywiście – powiedział nieznajomy, wzdychając ciężko. Aurorka spostrzegła, że jego włosy mają ciemnobordowy kolor. Musiała przyznać, że naprawdę zaintrygował ją swoją osobą – Ale proszę mi zaufać. Nie mam powodu, dla którego miałbym kłamać
- Zabieramy go ze sobą! – Powiedziała twardo Tonks stojąc obok nowo poznanego mężczyzny.
- Nie! – zaprotestowali jednocześnie Chris i Daniel.
- Musimy go zabrać do Świętego Munga. Może coś mu jest? – wtrąciła nieśmiało Sam.
- Oszaleliście! – oburzył się Chris.
- Ale z ciebie egoista, Chris – mruknęła Tonks. – Zabieramy go do kliniki, jakiś uzdrowiciel musi go opatrzeć!
- Jesteś nieodpowiedzialna – stwierdził cierpko Moody.
- A ty bezduszny – odgryzła się młoda kobieta.
- Dobrze, skoro tego chcesz... Ale pamiętaj, że teraz TY jesteś odpowiedzialna za naszego nowego znajomego!
Remus w tym czasie siedział w salonie. Chociaż siedział, było zbyt wyolbrzymionym słowem; ciągle coś przestawiał, kręcił się niespokojnie i posyłał zatroskane spojrzenia w stronę drzwi.
- Luniek, możesz się uspokoić? – rzucił poddenerwowany Syriusz.
- Nie – uciął krótko wilkołak i wrócił do krążenia po pokoju. Przyjaciel tylko westchnął.
- Moody dał nam znać, wszystko jest w porządku. Już wracają, lada moment będą – powiedział Huncwot.
- Remus, naprawdę myślę, że nie masz się o co martwić – dodała z uśmiechem Gabriella – Gdyby coś się stało, wiedzielibyśmy o tym od razu.
Lupin miał już coś wtrącić, gdy drzwi od salonu otworzyły się i do pokoju wbiegła aurorka.
Ruszyła biegiem w stronę blondyna i rzuciła się na jego szyję. Remus z radości podniósł ją do góry i uściskał ciepło. Po chwili odsunął ją na odległość swoich ramion i zaczął oglądać ze wszystkich stron. Zmarszczył brwi, gdy zauważył lekkie zadrapanie na ramieniu swojej przyjaciółki.
- To tylko draśnięcie. Przedzieraliśmy się przez krzaki – zaśmiała się aurorka. Remus przyglądał jej się chwile z niepewnością, ale zaraz jego twarz rozjaśnił uśmiech.
- Jak dobrze, że nic ci nie jest – szepnął, przytulając raz jeszcze kobietę.
- Ekhm – wtrącił Syriusz. Dwójka przyjaciół odwróciła się w ich stronę zaskoczona, zapominając, że oprócz nich w pomieszczeniu znajduje się ktoś jeszcze. Syriusz uśmiechnął się łobuzersko – Ziemia do zakochanych! Nie tylko nasz drogi Remus się o ciebie martwił – powiedział z udawanym oburzeniem Łapa.
Tonks podbiegła do kanapy, na której siedzieli Gab i Syriusz. Uściskała przyjaciół serdecznie.
- Dobrze, że nic ci nie jest. Martwiliśmy się – powiedziała Gabriella, puszczając przyjaciółkę.
- Muszę wam opowiedzieć, co się wydarzyło! – zaśmiała się aurorka i usiadła na dywanie przed przyjaciółmi.
Remus podszedł do nich i zasiadł na fotelu obok wbijając czujny wzrok w Tonks.
Wiedział, że jest już bezpieczna, ale nie miał ochoty spuszczać z niej wzroku nawet na moment. Sam nie wiedział czemu; być może przez te parę godzin strachu o nią uświadomił sobie, jak bardzo nie chciałby, aby coś jej się stało.
Tonks zaczęła relacjonować przebieg misji i z przygnębieniem dodała, że nie udało im się znaleźć jakichkolwiek wskazówek, które pomógłby im w odnalezieniu zaginionych śledczych.
Mówiła spokojnie i z opanowaniem, ale gdy tylko wspomniała o ataku wilkołaków na ich grupę, odwróciła głowę w stronę Remusa. Mężczyzna pobladł, a jego oczy rozszerzyły się w przerażeniu.
Złapała jego rękę i uścisnęła ją mocno.
- Nikomu nic się nie stało. Nie zbliżały się do nas zbytnio, nawet nie próbowały nas ścigać.
- Odpuściły wam? Tak po prostu? – zapytał zdziwiony Remus.
- No tak.
- Dziwne.
- Fakt – przyznała mu racje Dora – Ale to nieistotne. Ważne, że nikomu nic się nie stało. No i gdy wracaliśmy, usłyszałam cichy jęk dochodzący zza krzaków... – kontynuowała dziewczyna.Na opowieść o znalezionym mężczyźnie, Remus i Gab zgodnie stwierdzili, że postąpiła słusznie, chociaż nieodpowiedzialnie.
Syriusz tylko prychnął.
- Opowiadasz o nim, jakby był co najmniej posłańcem z nieba.
- Może i nim nie jest, ale zdecydowanie tak wygląda – powiedziała z uśmiechem Tonks.
Syriusz i Remus wymienili między sobą zdenerwowane spojrzenia. Oboje przeczuwali, że ten mężczyzna może sprawić im wiele kłopotów.

sobota, 9 stycznia 2016

Rozdział IX - Pełnia.

Ze specjalną dedykacją dla Marcina! :)

Nadszedł ten znienawidzony przez Remusa czas. Dla niego nieistotne było, że cały dzień słońce cudownie ogrzewało cały Londyn. Nie liczyło się to, że ptaki z rana pięknie śpiewały, a dzieci wesoło bawiły się w parku. Od rana rozmyślał tylko nad przemianą, która go czekała. Nienawidził tego – całe jego życie podporządkowane było fazom księżyca i nie mógł nic na to zaradzić; ta bezsilność sprawiała, że czuł się jeszcze bardziej parszywie niż zazywczaj. A dzisiaj, po raz kolejny, będzie musiał znieść rozrywający jego duszę ból, zmierzyć się oko w oko z największym przekleństwem jego życia.
Męczenniczym krokiem powlókł się do pokoju, specjalnie przygotowanego na czas pełni i gdy tylko znalazł się w środku, z cichym skrzypnięciem zamknął za sobą drzwi. Upewnił się, że wszystko jest dokładnie, szczelnie zabezpieczone i ułożył się w ciemnym, pustym kącie.
Pokój został pozbawiony wszystkich mebli, ze względu na bezpieczeństwo, nie zostało w nim nic; Remus nie chciał zrobić sobie jeszcze większej krzywdy, niż jest to konieczne. Jedyne okno, znajdujące się naprzeciwko drzwi, zostało zabite deskami i zabezpieczone wieloma zaklęciami ochronnymi.
Objął się ramionami, czekał i myślał, wpatrując się w starą, odłażącą od ściany zieloną tapetę. Drżał, ale nie był pewien dlaczego; czy to z powodu chłodu panującego w pomieszczeniu, czy to strach przed bólem tak na niego działał. Chwile zaraz przed pełnią były najgorsze. Nienawidził ich – paraliżującego go przerażenia, przygnębienia i bezsilności.
Zacisnął mocniej powieki w nadziei, że uda mu się pozbyć ponurych myśli. Przez chwilę pożałował tego, że odrzucił propozycję Syriusza, aby tę pełnię spędzić razem. Z jakiegoś powodu nie chciał, aby przyjaciel mu towarzyszył i mimo usilnych nalegań Syriusza, on pozostawał nieugięty. Nie bardzo był pewien, co nim wtedy kierowało – może miał już dość okazywania słabości przed innymi?
Irytował go brak zegarka, ale wiedział, że nie powinien ryzykować, ponieważ każdy przedmiot stwarzał zagrożenie. Czas płynął mu bardzo wolno. W końcu poczuł dreszcze przechodzące po jego karku. Wszystkie kończyny mu zdrętwiały, a ciało wygięło się w łuk. Ból zaczął rozprzestrzeniać się od klatki piersiowej do wszystkich kończyn. Mężczyzna wydał z siebie przerażający wrzask i stracił przytomność.

Minęła noc, potem kolejna i następna. Gdy po trzeciej nocy słońce zaczęło wychylać się zza widnokręgu, leżące na podłodze ogromne, włochate zwierzę, zaczęło odzyskiwać ludzkie kształty. Po kilku minutach, w miejscu, w którym wcześniej leżało dziwaczne stworzenie, pojawił się mężczyzna. Cały był posiniaczony, z kilku miejsc na jego ciele sączyła się krew. Nieprzytomny, leżał oparty o ścianę.
Trzy godziny później, zza drzwi można było usłyszeć głosy. Ciężkie, stare drewniane drzwi otworzyły się z cichym skrzypnięciem.
- Tonks, wracaj na korytarz! – warknął Syriusz, próbując zagrodzić kuzynce drogę.
- Możesz się łaskawie odsunąć? – syknęła i spróbowała przecisnąć się przez zasłonięte ciałem Huncwota wejście – Syriusz! – mruknęła pretensjonalnie.
- Remus nie chciałby, żebyś zobaczyła go w takim stanie!
- Ale ja chce przy nim być! Pomogę ci go opatrzeć, tak będzie szybciej.
- To bez znaczenia. Będzie wściekły – prychnął, gdy kobiecie udało się wejść do pokoju. Spojrzała jeszcze przez ramie na kuzyna, na którego twarzy malowało się niezadowolenie.
Mimo że słońce już dawno wstało, a przez wejście sączyła się struga światła, w pokoju panował mrok. Tonks stała chwilę czekając, aż jej oczy przyzwyczają się do ciemności. Rozejrzała się niepewnie, próbując dostrzec sylwetkę swojego przyjaciela.
Syriusz minął ją, posyłając jej rozgoryczone i bezradne spojrzenie i ruszył w stronę ściany. Gdy przykucnął, Tonks nareszcie udało się dostrzec Remusa. Ruszyła w stronę przyjaciół.
- Naprawdę wolałbym, abyś stąd wyszła – powiedział, pochylając się nad przyjacielem. Tonks zdawała się nie słyszeć słów kuzyna; klęknęła przy ciele Remusa i zakryła dłonią usta.
Zawsze starannie uczesane włosy były teraz w kompletnym nieładzie. Twarz miał w kilku miejscach zaczerwienioną i obitą, jednak najbardziej przeraził ją widok ramienia przyjaciela. Koszulę miał poszarpaną, a przez całą rękę ciągnęła się długa, obficie krwawiąca rana.
- O Merlinie… - szepnęła udręczona i poczuła, jak do oczu napływają jej łzy. Syriusz posłał jej chłodne spojrzenie.
- Wyjdź stąd.
- Nie! – zaprotestowała gwałtownie i wyciągnęła z dłoni kuzyna eliksir odkażający, gazy i bandaże nasączone sokiem z leczniczych roślin.
- Musimy ściągnąć mu tę koszulę – zarządziła aurorka i zajęła się odpinaniem trzech ledwo trzymających się, guzików. Gdy udało jej się z nimi uporać, Syriusz wziął w ramiona bezwładne ciało przyjaciela, aby ułatwić Tonks zdjęcie koszuli.
- Nie wygląda to dobrze – skrzywił się Syriusz i zmarszczył brwi – Może ja się tym zajmę?
- Nie, poradzę sobie. Przemyj mu wszystkie skaleczenia i nasmaruj maścią. Molly mi ją dała. Powiedziała, że dzięki niej skaleczenia szybciej się zagoją – powiedziała, przesuwając po podłodze w stronę kuzyna małe drewniane pudełeczko. Łapa posłusznie skinął głową i zajął się opatrywaniem drobnych ran.
Aurorka westchnęła i zaczęła delikatnie przemywać ranę przyjaciela. Gdy udało jej się pozbyć zeschniętej krwi, stwierdziła, że nie jest tak źle, jak to z początku wyglądało. Rana nie była głęboka, po prostu bardzo krwawiła. Przyłożyła czystą gazę i dokładnie owinęła ramię Remusa bandażem.
Spojrzała na jego nagą klatkę piersiową. Remus był bardzo wysoki i szczupły, ale mięśnie brzucha miał delikatnie zarysowane. Jednak uwagę Tonks przyciągnęło kilkanaście mniejszych i większych blizn znajdujących się na jego obojczykach i całym brzuchu.
- Remus… - szepnęła udręczona.
- Nie wszystkie blizny są konsekwencjami przemian. Wiele z nich dorobił się podczas naszych nocnych wycieczek w zakazanym lesie. Nie musisz się nad nim rozczulać.
- Nie rozczulam się nad nim, po prostu nie mogę zrozumieć, czemu spotkało to właśnie jego – powiedziała cicho i pogładziła lekko zarośnięty policzek przyjaciela.
- Los jest okropny. Jak tam jego ramię? – zainteresował się łapa, przemywając lekkie rozcięcie na nadgarstku przyjaciela.
- Opatrzone, ale na pewno zostanie po tym blizna.
- Gdyby nie był tak uparty i pozwolił mi z nim zostać podczas przemiany… - burknął niezadowolony.
- Nie lubię, gdy na mnie szczekasz – Remus odezwał się cichym głosem i spróbował unieść powieki, ale widać było, że sprawia mu to niemały kłopot. W końcu udało mu się spojrzeć na Syriusza i delikatnie, wręcz niewidocznie się uśmiechnąć.
Przyglądał się chwile przyjacielowi, ale jego uwagę odwróciła siedząca przy nim fioletowo włosa postać.
- Tonks… - szepnął zaskoczony. W odpowiedzi tylko przytuliła się do niego i załkała w jego szyję – No już, dobrze, wszystko jest dobrze… - szeptał nieśmiało, słabo gładząc jej plecy. Gdy kobieta cicho szlochała w jego objęciach, Syriusz uśmiechnął się do niego od ucha do ucha i przewrócił kpiąco oczami.
- Przepraszam – powiedziała po chwili metamorfomag, uśmiechając się wstydliwie. Otarła mokre policzki. – Strasznie się martwiłam.
- Ale naprawdę już nie masz powodu do zmartwień – odparł Remus. Syriusz podał mu koszulę na zmianę, a Remus jedynie zarzucił ją niedbale na ramiona. Spróbował dźwignąć się na nogi, ale przez twarz przebiegł mu grymas bólu. Syriusz od razu rzucił się do pomocy przyjacielowi, oferując mu swoje ramie, na którym Remus się wsparł. Ruszyli wolno w stronę wyjścia.
- Przynieść ci już śniadanie czy chciałbyś się najpierw przespać? – zapytał Syriusz, odprowadzając przyjaciela pod same drzwi jego pokoju. Tonks nieśmiało stała za plecami kuzyna.
- Dziękuję, ale nie mam apetytu – odmówił uprzejmie Remus – Dziękuję za wszystko, naprawdę. Widzimy się na obiedzie – dodał i zniknął za drzwiami.
- Nie był zły – zauważyła Tonks, gdy razem z Syriuszem ruszyli schodami w dół.
- Na pewno nie był zadowolony, że widziałaś go w takim stanie.
- Nie rozumiem – zatrzymała się aurorka w pół kroku i wbiła w kuzyna uważne spojrzenie – Przecież chyba powinien cieszyć się, że ma przyjaciół obok.
- Tonks to nie tak – odparł cierpliwie Syriusz, również się zatrzymując — Remus nienawidzi okazywać słabości i swoich słabych stron. A w dodatku, przez swoje wilkołactwo uważa się za gorszego, kogoś, kto nie jest wart przyjaźni czy troski i nie chce, żeby ludzie musieli oglądać go w takim stanie.
- Przecież to bzdura.
- Przecież to Remus – zauważył Syriusz – On nie potrafi zrozumieć tego, że każdy z nas ma jakieś wady. Jest świetnym facetem, ale obsesja na punkcie swojego wilkołactwa całkowicie przyćmiewa mu czasem mózg – Huncwot westchnął i ruszył przed siebie, zostawiając za plecami pogrążoną w myślach Tonks.

Gdy wybiła godzina trzecia, a w całej kuchni unosił się zapach pieczeni, drzwi do kuchni spokojnie się otworzyły. W wejściu pojawił się Remus.
Tonks zauważyła, że pomimo ubrań wiszących na nim bardziej niż zazwyczaj, wygląda o niebo lepiej. Włosy miał uczesane, a twarz gładko ogoloną. Uśmiechnął się do niej i ruszył w jej stronę. Cerę wciąż miał szarą i matową, ale delikatny uśmiech rozświetlał jego twarz.
- Cześć – powiedział, dosiadając się do niej – a gdzie wszyscy inni? – zapytał, rozglądając się po pomieszczeniu.
- Syriusz z Gabriellą są w salonie. Znaczy… byli. Gdzie są teraz, nie mam pojęcia – zaśmiała się cicho aurorka – Molly poszła przeprowadzić inspekcję w porządkowanych przez naszą młodzież pokojach. Zagroziła im, że jeśli dalej będą się tak obijać, jak ostatnio, pożegnają się z kolacją na najbliższy tydzień – aurorka wzruszyła ramionami.
- A Co z Harrym? – zapytał niespokojnie Remus, zauważając złożonego na stole Proroka Codziennego. Posłał mu niepewne spojrzenie, wyciągnął dłoń, ale w ostatniej chwili rozmyślił się przed chwyceniem go.
- Został uniewinniony. Wszystko dzięki Dumbledore’owi, gdyby nie on, Harry z pewnością zostałby skazany. Naprawdę wiele cię ominęło – powiedziała Tonks, gdy do kuchni weszła cała rodzina Weasleyów, a za nimi szedł Syriusz.
- Macie szczęście, że wszystko było dobrze – zagroziła Molly, mówiąc w stronę bliźniaków – Ale nawet nie próbujcie powtarzać swojej głupiej akcji ze znikającym prześcieradłem! – dodała i odwróciła się w stronę stołu. Gdy tylko ujrzała siedzącego przy nim Remusa, zawołała – O jak cudownie, że już jesteś! Biedactwo, musisz być przeraźliwie głodny. Ty Tonks jak widzę także! Dajcie mi chwilę, już podaje wam obiad – dodała i zaczęła się krzątać przy kuchennych szafkach.
Do Remusa i Tonks dosiedli się Artur i Syriusz. Syriusz z obrzydzeniem na twarzy odsunął jak najdalej od siebie leżącą obok niego gazetę.
- Jak się czujesz? – zagadnął Remusa Artur.
- Już w porządku, dziękuję.
- Tonks przybliżyła ci już to, co wydarzyło się przez ostatnie dni w Zakonie?
- Niestety, nie zdążyła jeszcze opowiedzieć mi wszystkiego dokładnie. Dowiedziałem się tylko tyle, że Harry został oczyszczony z zarzutów. Wydarzyło się coś jeszcze? – odparł grzecznie Remus i spojrzał pytająco na otaczających go ludzi. Artur, Syriusz i Tonks wymienili ponure spojrzenia, ale wszyscy milczeli. W końcu głos zabrał Syriusz.
- David nie żyje – powiedział cicho z goryczą w głosie.
- Co takiego? – zapytał zaskoczony Remus.
- Został zaatakowany dwa dni temu podczas porannej warty przy domu jednego z naszych podejrzanych.
- Śmierciożercy nie oszczędzali go – dodała smutno Tonks łamiącym się głosem. Odetchnęła głęboko i kontynuowała – Wiemy, że torturowali go jakiś czas, zapewne próbując uzyskać jakieś informacje. Potem go zabili.
- Oczywiście ministerstwo, swoim zwyczajem, zbagatelizowało sprawę – powiedział wściekły Syriusz i zacisnął leżące na stole dłonie – Uznali to za wypadek. Rozumiecie, ktoś niechcący szedł sobie ulicą i nieposłuszna różdżka najpierw rzuciła w Davida cruciatusem, a następnie potraktowała go, również całkowicie przypadkowo, śmiertelną klątwą. Przecież nie ma w tym nic niezwykłego, każdemu mogło się to przytrafić – ironizował Syriusz.
- Ale mamy także dobre wieści – powiedział Artur trochę weselszym głosem – Tonks udało się przekonać swoich współpracowników, aby do nas dołączyli.
- Dokładnie. Wczoraj udało mi się ostatecznie przekonać ich do przyłączenia się do nas. Za dwa dni mają się tu pojawić, żeby ostatecznie dołączyć do Zakonu. Za cztery dni ustaliliśmy, że wyruszamy na poszukiwania. Wstępnie udadzą się z nami Kingsley, Szalonooki i…
- I ja – wtrącił Remus – Przecież mówiłem. Nie puszcze cię tam samej.
- Remus… Szalonooki powiedział, że nie chce, abyś brał w tym udział.
- Co takiego? – zapytał zaskoczony Huncwot.
- Rozmawiałem z nim o tym wczoraj – powiedział spokojnie Artur – Nie chciał zdradzić zbyt wiele, ale wolałby, żebyś nie pokazywał się w tamtych okolicach, a na pewno nie z członkami Zakonu. Wydaje mi się, że ma co do ciebie jakieś plany, ale nic więcej mi nie zdradził. Myślę, że na najbliższym zebraniu wszystkiego się dowiesz.
- Znam te tereny! Mogę się im przydać! A poza tym, kto lepiej zna wilkołaki niż wilkołak?!
- Remus – szepnęła uspokajająco Tonks – Szalonooki musi mieć jakiś ważny powód, dla którego wolałby, abyś nie brał w tym udziału.
- Witaj w klubie ubezwłasnowolnionych, Luniek – mruknął Syriusz.
- Pogadam z nim. Na pewno uda mi się go przekonać.
- Nie sądzę – powiedziała Molly. Machnęła różdżką, a na stole ułożyły się talerze z pachnącym posiłkiem. Opadła na miejsce obok Artura – Remusie, Alastor zadecydował i nie wydaje mi się, żeby twoje prośby coś zmieniły.
W kuchni rozbrzmiał brzdęk sztućców i wszyscy w pomieszczeniu zabrali się do jedzenia. W pomieszczeniu słychać było śmiechy i rozmowy, ale Remus jakoś nie mógł zmusić się do żartowania i beztroskich rozmów. Był zmęczony i głodny, ale żołądek zacisnął mu się w supeł.
Dłubał w pieczeni i chociaż w brzuchu mu burczało, nie mógł niczego przełknąć. Ocknął się dopiero wtedy, gdy Syriusz zdzielił go łokciem w bok.
- A tobie co? – zapytał lekko zaniepokojony.
- Wszystko w porządku – skłamał Remus, niestety bezskutecznie, bo Syriusz uniósł brwi nieprzekonany.
- Po przemianie potrafisz zjeść wszystko, co jest w zasięgu twojego wzroku. A teraz jakoś ci to nie idzie.
- Po prostu nie wyspałem się do końca. Tylko tyle. Jutro wszystko wróci do normy.
- Chodzi o Tonks, prawda? – zgadł Huncwot i mimowolnie spojrzał na roześmianą kuzynkę. Śmiała się właśnie w odpowiedzi na żart Artura.
- A ty się o nią nie martwisz?
- Jasne, że mi też się to nie podoba. Ale pamiętaj, że będą z nią najlepiej wyszkoleni Aurorzy, jakich mamy w Zakonie. Będzie pod dobrą opieką.
- Mimo wszystko wolałbym być tam z nią. Wiem, jak działają wilkołaki i potrafiłbym ją ochronić.
- Da sobie radę – pocieszył przyjaciela Huncwot – Poza tym, nie wszystko jeszcze przesądzone. Być może Moody zmieni jeszcze zdanie.
- W cuda zacząłeś wierzyć? – zakpił Remus i uśmiechnął się do przyjaciela.
- Odkąd udało mi się odzyskać ciebie i Tonks, to tak, mniej więcej – zaśmiał się Huncwot i dodał konspiracyjnym tonem – Radziłbym ci jednak wszystko zjeść, bo ktoś może rozpuścić plotkę w Zakonie, że nasz kochany wilkołak przez miłość do swojej przyjaciółki całkowicie stracił apetyt.
- Jak na razie to miłość opętała ciebie – zripostował Remus i wrócił do posiłku.
Po kolacji młodzież rozeszła się do swoich pokoi, natomiast dorośli zostali w kuchni, gawędząc beztrosko.
- Dziękuję za kolację, ale muszę się już zbierać. Obiecałam rodzicom, że ich odwiedzę – powiedziała Tonks wstając od stołu.
- Proszę, pozdrów Teda i Andromedę! Żałuję, że sam nie mogę do nich iść, ale jeszcze kiedyś pojawię się w progu ich domu – powiedział Syriusz i upił łyk ognistej whisky.
- Pozdrowię – powiedziała z uśmiechem Tonks całując kuzyna w policzek.
- Trzymaj się – mruknęła, podchodząc do Remusa. Przytuliła go szybko, pomachała wszystkim z uśmiechem i wybiegła z kuchni.
Gdy tylko przekroczyła próg Grimmauld Place, rozejrzała się wkoło i gdy uznała, że może się bezpiecznie aportować, okręciła się wokół własnej osi i z trzaskiem zniknęła.
Wylądowała przed domem swoich rodziców. Był to mały, ale uroczy i zadbany domek ze średniej wielkości ogrodem. Nie czekając na nic, wbiegła na werandę i używając specjalnego zaklęcia, dostała się do środka.
Ruszyła w stronę salonu. Gdy tylko przekroczyła próg pomieszczenia, zauważyła siedzącego w fotelu starszego mężczyznę pogrążonego w lekturze książki.
- Cześć tato – powiedziała, całując go w policzek.
- Witaj córciu – odparł – Cieszę się, że już jesteś…
- Dora – zawołała Andromeda i stanęła w drzwiach. Dziewczyna ruszyła w stronę matki, ale nim się przed nią znalazła, usłyszała pełen wyrzutów sumienia głos – Kiedy chciałaś opowiedzieć nam o to, że dołączyłaś do Zakonu? – zapytała groźnie i posła córce zdenerwowane spojrzenie.
Aurorka stanęła i spojrzała na matkę. Teraz dopiero będzie miała problem.